niedziela, 15 września 2013

niefart

Nieskolko refleksji w temacie panny Peszek, uczynione w przerwach pomiędzy zapieprzaniem. Hejty PituPitu i młodego Wildsteina całkowicie trafne, jednak spróbuję w tem miejscu śpiewaczki nie hejtować, a wyjaśnić na spokojno, co mi się w jej radosnej twórczości nie podoba.

Wątek religijny ("Pan nie jest moim pasterzem", "wisi mi krzyż") w sumie nawet jakoś nieprzesadnie. Laska ma oczywiście lekceważący stosunek do chrześcijańskiego sacrum, podkreślany zresztą wygłupami ze statywem na koncertach. Prawda jednak taka, że mieści się to w standardach laickiej, demokratycznej debaty publicznej. Jej święte prawo wyrzec się religii i układać sobie wierszyki, moje święte prawo tych bzdur nie słuchać, jej samej sympatią nie darzyć, a zamiast tego puścić sobie na przykład taką szałową nutę.

Pozwolę sobie jednakoż przytoczyć fragment wywiadu:

Żakowski: A pani przeciwnie. „Pan nie jest moim pasterzem/a niczego mi nie brak/(...) i chociaż idę ciemną doliną/zła się nie ulęknę/i nie klęknę”.
Peszkówna: Bo wtedy poczułam, że Bóg nie jest mi potrzebny do szczęścia. Że mi wręcz przeszkadza. Że tylko ja sama mogę sobie poradzić z tym fizycznym bólem. A potem to się przeniosło na ból egzystencjalny.

Decyzja o wypisaniu się z imprezy pod tytułem chrześcijaństwo ma to do siebie, że podejmowana jest na gruncie wyznawanych uprzednio wierzeń. I intelektualna przyzwoitość wymaga zachowania z owymi wierzeniami spójności. Nie potrafisz wziąć metafizyki na wiarę, mając świadomość istnienia setki innych religii i powtarzalności pewnych mechanizmów? - da się zrozumieć. Przestudiowałeś Pismo wzdłuż i wszerz i uważasz, że to się po prostu nie trzyma kupy? - no trudno. Budzisz się pewnego ranka jeszcze jako krześcijanin, po czym stwierdzasz, że Bóg ci niepotrzebny i w sumie to bardziej zawadza niż pomaga? Tia...

Wątek istotniejszy, regularnie podnoszący mi ciśnienie, narodowowyzwoleńczy. Że "męczy mnie Polska", patrz uwagi wyżej, wolny kraj, ma prawo ci to wszystko zwisać. Całość problemu z panną Peszek sprowadza się do zakończenia pieśni "sory Polsko" zawołaniem "lepszy żywy obywatel, niż martwy bohater!". Że tyle zachodu o głupie sześć słów? Ano właśnie.

W czem jednak problem? - zapyta czytelnik. Laska ogłasza wszem i wobec, że całość własnej dupy uważa za wartość najwyższą i poświęcać jej dla kraju nie zamierza. Gdzie w tym zbrodnia? Prawda, będąc "jakby przywódcą rewolucyjnym" i "głosem [pfff] pokolenia" czyni tym samym owemu pokoleniu sporo szkody. Prawda, jako ambasador Rosyji nad Wisłą nie żałowałbym funduszy na jej promocję (oł noł, teoria spiskowa, wszak wszyscy wiedzą, że historia bezpowrotnie się zakończyła; szlag, wyszło szydło z worka). No ale jednak nie jest to pogląd niezrozumiały ani zasługujący na jakieś szczególne potępienie. Człowiek, jak każde zwierze, ma instynkt przetrwania i ma święte prawo się nim kierować. Tym bardziej, że choćby taki Mickiewicz był, jest i będzie twórcą stokroć bardziej szkodliwym, niż Maria P. No to o co chodzi?

O niebezpieczne i nad wyraz nieestetyczne połączenie ciężkiej bezmyślności z kategorycznością sądu, godne żelaznego elektoratu PiS, a może nawet i UPR/KNP. Można przedstawić ten sam problem, z tej samej perspektywy, tak jak to zrobiła Konopnicka, Iwaszkiewicz, Różewicz. Bez kurwa kręcenia dupą, radosnych podrygów, podskoków wokoło i pokazywania cycków ku uciesze gawiedzi (siriosly). Bez podsumowania tematu dwuwersową, pięknie zrymowaną puentą.

Panna Maria, sprzeciwiając się - i słusznie - romantyczno-nacjonalistycznej koncepcji podporządkowania jednostki Narodowi, pozostaje jednak zamknięta w tym samym pudle pojęciowym, którym operował Słowacki, wraz ze wspomnianym Mickiewiczem. Ale o ile dwóm ostatnim dla kochanej Ojczyzny  - przynajmniej w sferze deklaracji - nie żal było żyć w nędzy, nie żal i umierać, o tyle tej samej Peszkówna pokazuje język. Nie przychodzi jej jednak przez myśl, że coś takiego jak Ojczyzna zwyczajnie nie istnieje (dum dum dum dum!). Są ludzie i relacje pomiędzy nimi, jest język, jest ziemia, ale Ojczyzna, owinięta w sztandar Polonia z sanacyjnych plakatów, to coś pozbawionego realnego bytu.

I do tego sprowadza się cały debilizm ułożonej na kolanie rymowanki. Szanowna Pani, alternatywa rozłączna pomiędzy "żywym obywatelem" a "martwym bohaterem" jest całkowicie fałszywa. Zgoda na protest przeciw bezmyślnej tradycji insurekcyjnej - tutaj nie tylko ze mną może Pani przybić piątkę, ale i z samym Dmowskim. Tyle że historia świata nie sprowadza się do polskich powstań. Stosunek owych dwóch postaci bywał nieraz implikacją. Jak pod Warszawą w 1920 albo pomiędzy jeziorami Finlandii w 1940. Bez martwych bohaterów żywych obywateli byłoby znacznie mniej. Tak jak choćby bez martwych bohaterów z USA, otwierających drugi front w 1944. I tym ludziom winni jesteśmy bezgraniczny szacunek, a nie porównywanie ich ofiary do płacenia abonamentu i korzystania z przywileju czynnego prawa wyborczego - porównania wypadającego oczywiście na korzyść opcji numer dwa. Że nie o to chodziło? No niestety efekt uboczny niedobrania formy do treści.

Niestety, pannie Peszek wydaje się zupełnie absurdalną koncepcja, że bagnet na broń można postawić nie dla obrony Świętej Ojczyzny, a dla obrony własnego życia. Prawda, najpierwszym celem władz demokratycznego państwa jest oddalenie takiego niebezpieczeństwa wszelkimi sposobami, łącznie z kapitulacją i kolaboracją. Jeśli jednak wszelkie inne metody zawiodą i dojdzie do wojny, założenie, że wystarczy się poddać, wydać okupantowi tę Polonię owiniętą sztandarem, a od szarych Polaczków okupant się odpieprzy - jest zwyczajnie głupie, czego historia dowiodła nie raz i nie dwa razy. I oto artystka, w jakimś (głośnym, acz niezinternetowanym) wywiadzie obwieszcza z podniesionym czołem, że w razie czego, to ona spierdala (7:30). I fajnie, lepsi od niej spierdalali, ja gdybym miał decydować, czy będę chronił moich bliskich idąc na front czy kupując bilety w jedną stronę, też bym się pewnie długo nie zastanawiał. Tyle, że - podobnież, jak pokazała już historia - wszyscy razem nie spierdolą. Duma z wyboru takiej właśnie ścieżki, wyrażana z pozycji - jak by nie było - elit, jest wobec tego co najmniej nieelegancka. A połączenie rozgłaszania - w wywiadach i pieśniach - zamiaru spierdalania z propagowaniem (w tejże Polityce) "nowoczesnego patriotyzmu" to jest dawka tupetu, która przegina pałę goryczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz