środa, 17 listopada 2010

WC-man

Jestem świeżo po lekturze biografii "hall of famer`a" Wojciecha Cejrowskiego autorstwa Grzegorza Brzozowicza. Człowiek ten podobno przez jakiś czas pracował nad "Boso przez świat". W każdym razie, WC ma dość nieprzychylne zdanie o publikacji na jego temat. Twierdzi, ze narusza jego prywatność i naraża na niebezpieczeństwo rodzinę. Tylko dlatego, że w odniesieniu do osób publicznych prawo polskie skonstruowane jest tak a nie inaczej, nie mógł zablokować ukazania się książki. Tak "młot na lewicę" obwieścił na swojej oficjalnej stronie internetowej. Co ciekawe i godne pochwały, autor biografii nie ukrywa, że jej bohater jest przeciwko, przytaczając dialog jaki odbył z nim po napisaniu, a przed publikacją dzieła.

Szczerze mówiąc, jestem trochę zdziwiony postawą samego WC. Jak wynika z epilogu książki, spodziewał się w niej znaleźć mnóstwo nie potwierdzonych plotek i zaglądania pod kołdrę, co w sumie nie było pozbawione sensu. Być może nigdy książki o sobie nie przeczytał, uznając ją z góry za zagrożenie i głupotę. Tymczasem jego obawy wydają się być nie uzasadnione. Owszem, biografie z ostatnich lat zazwyczaj obfitują w nieznane dotąd fakty, pikantne szczegóły i nie potwierdzone ciekawostki dotyczące ich bohaterów. Jednak tym razem, nie dowiadujemy się nawet, ile rodzeństwa ma pierwszy kowboj RP! Autor podszedł do sprawy z dużym szacunkiem wobec dotychczasowej postawy WC nie ujawniania żadnych faktów z życia prywatnego. Nawet mimo tego, że głównie za sprawą Beaty Pawlikowskiej, wszyscy coś tam wiedzą o małżeństwie pary podróżników, w biografii nie ma o tym choćby słowa. Jedyne osoby z rodziny Cejrowskich, o których otrzymujemy porcję informacji to dziadek i niedawno zmarły ojciec Wojciecha. Natomiast jedyną rzeczą, i to jakby się mocno uprzeć, którą można uznać za plotkę jest to, że w czasach studiów "Gringo" przyjaźnił się z obecną żoną jednego z najbogatszych Polaków, Jolantą Pieńkowską, ale nigdy parą nie byli.

Brzozowicz zachował się całkiem w porządku wobec opisywanego przez siebie bohatera. Jednak przez to, że WC nie był przychylny całej sprawie, książkę należy raczej traktować jako zebranie w jednym miejscu istotnych, aczkolwiek gdzieś już wcześniej dostępnych, informacji na temat autora "Boso przez świat". Sporo informacji zaczerpniętych jest chociażby z pierwszej książki WC, "Kołtun się jeży", gdzie jest sporo informacji na temat jego dzieciństwa i trochę na temat przodków.

Z lektury książki wynika jeszcze jedna istotna rzecz, która rzuca nieco moim zdaniem zbyt jaskrawe światło na niezwykłą przedsiębiorczość opisywanego. Właściwie cała jej konstrukcja opiera się na opisywaniu kolejnych biznesów Cejrowskiego, czasem będących dziełem przypadku, czasem bardzo przemyślanych. Zaczyna się wszystko od dziadka Antoniego, który w trudnych czasach powojennych potrafił swoim niezwykłym zmysłem zapewnić rodzinie godziwy byt. W konsekwencji przekazał w genach wnukowi smykałkę do interesów. Ostatecznie momentami odnosi się wrażenie, że dla WC zarabianie i wykorzystywanie okazji do zrealizowania kolejnego przedsięwzięcia jest nawet nadrzędne względem jego światopoglądu i przekonań. A to moim zdaniem mocno przesadzony osąd. I być może, właśnie w tym Pan Wojciech doszukał się informacji krzywdzących.

Mimo to, biografię czyta się naprawdę świetnie, bo jest w gruncie rzeczy bardzo dobrym rzemiosłem. Napisana jest wartko i dowcipnie. Pozwala przy tym bardziej kompleksowo spojrzeć na jej bohatera.

Dodatkowo, dla wszystkich fanów samego Cejrowskiego, a zwłaszcza dla wielbicieli pamiętnego "WC Kwadransa", biografia zawiera bardzo istotną i moim zdaniem, potęgującą uwielbienie dla jej bohatera, informację. Dotyczy bardzo niedawnego w gruncie rzeczy faktu otrzymania przez Wojciecha "Wiktora" w kategorii "odkrycie roku 2009". Ceremonia odbyła się w maju tego roku. Laureata na sali nie było, ponieważ przebywał za granicą, jednak nagrodę odebrał wcześniej i przesłał "podziękowanie" w formie wideo. Przytoczę tu całą jego wypowiedź, bo uważam, że warto:

- U mnie dzień dobry, u państwa dobry wieczór. Szanowni państwo, dziękuję za zaproszenie, ale ono przyszło 15 lat za późno. Przypomnę, że ja już byłem nominowany jako Odkrycie roku za "WC kwadrans" i jeszcze dodatkowo byłem wtedy nominowany jako: Osobowość TV, Najlepszy Prezenter, Najlepszy Publicysta, Dziennikarz i Aktor. Tylko wtedy państwo mi nie przysłali zaproszenia na tamtą galę. Dlaczego? Z powodu poglądów! Żeby Cejrowskiego nie było na sali, bo on jest "BE". Uprzejmie informuję, że moje poglądy się nie zmieniły: "Precz z komuną!" i "Precz z aborcją!"

A na zakończenie WC walnął piąchą w stół, zabrał Wiktora, a pozostawił po sobie słynny kubek z "WC Kwadransa".

I na tym właściwie mógłbym zakończyć, ale to wystąpienie jest po prostu miażdżące. Niestety nie mogę nigdzie znaleźć wideo, a bardzo bym chciał. W każdym razie, skojarzyło mi się to z zakończeniem amerykańskiego filmu o superbohaterze, w którym słuch już o nim niemal zaginął, a w ostatniej scenie pojawia się znów jego maska, tutaj w formie kubka, dając sygnał, że to jeszcze nie koniec.

wtorek, 16 listopada 2010

Amicus Plato, czyli chuja tam

Polemika. Z przykrością bowiem stwierdzam, że się mylisz i to od góry do dołu. Kwestie formalne już przedyskutowaliśmy, toteż przejdę do meritum.
Dlaczego tak jest, że jak ludziom jest źle i są powiedzmy gorzej wykształceni, to wiara jest silna i Kościoł jest silny? Tylko ze względu na to, że jak trwoge to do Boga? Czy moze idzie za tym coś więcej. To wlasnie mnie zastanowiło.
Już tłumaczę.

Rzecz pierwsza: Zachód od dłuższego czasu nie musi posługiwać się pojęciem Stwórcy do opisu rzeczywistości. "Nie wolno przyjąć niczego bez uzasadnienia, że ono jest, musi ono być oczywiste albo znane na mocy doświadczenia, albo zapewnione przez autorytet Pisma Świętego" napisał w trzynastym wieku Ockham rewolucjonizując sposób naukowego dowodzenia, a jego brzytwa sama urżnęła z czasem swój ostatni człon. Piszesz "łał, dojebaliśmy taka fajną cywilizację, mamy wladzę, mamy komórki i mamy wiedzę". Znów niezręczne uproszczenie, bo jest trochę na odwrót - żeby dojebać komórki i wiedzę, trzeba było najpierw przyjąć założenie na którym opiera się nasz dorobek naukowy - że teza nieudowodniona jest fałszywa. W między czasie okazało się niestety, że idei Absolutu również nie sposób udowodnić, a w paru miejscach przekaz biblijny i nauka mocno się rozjechały. Były więc trzy drogi - materializm, obskurantyzm, albo rozdzielenie nauki od wiary. Trzecia wydaje się być złotym środkiem i niejako naturalnym wyborem. Ale i to musi mieć swoje skutki.

Wykształcony Francuz wie, że świat powstał w wyniku Wielkiego Wybuchu (czy, tłumacząc dosłownie, Wielkiego Bum), człowiek jest efektem ewolucji, trzęsienie ziemi skutkiem ruchów płyt tektonicznych. Bóg jest Absolutem, który świadomie ukrywa się przed ludźmi, jednocześnie żądając od nich wiary i posłuszeństwa. Odrzucając Boga, Francuz odrzuca Go samego, niewiele ponadto. Weźmy teraz przeciętnego Jemeńczyka. W jego przypadku, za istnieniem Boga przemawia cały Wszechświat, bo skądś się przecież musiał wziąć i słońce samo z siebie też nie wschodzi i nie zachodzi. Odrzucając Boga, neguje całą otaczającą go rzeczywistość. Na tym etapie rozwoju zarówno argument kosmologiczny jak i teleologiczny wydają się być wcale przekonujące.

Druga sprawa to globalizacja. Wspomniany Jemeńczyk słyszał coś zapewne o białych bluźniercach albo o czarnych animistach. Jako że jednak ani jednego ani drugiego nie widział na oczy, nie ma większych problemów z uznaniem ich obu za szaleńców, analogicznie do postępowania chrześcijan właściwie aż do drugiej wojny światowej. My żyjemy w wiosce globalnej, istnienie tysiąca religii i sekt jest dla nas rzeczą oczywistą, a lansowana w związku z wojenną traumą równość kultur (patrz niżej) nie pozwala wykształconemu Europejczykowi uznać całej reszty ludzkości za dzikusów i pogan. Tym bardziej, że ekumenicznym hierarchom kościelnym nie przejdzie przez myśl nawet tego zasugerować.

Po trzecie, owszem, jak trwoga to do Boga. A my, relatywnie rzecz biorąc, wcale się specjalnie trwożyć nie musimy. Życie człowieka średniowiecza, podobnie jak wciąż życie na dużej części globu to wielki ciąg bólu i cierpienia. Egzystencja na tym łez padole ssała pałę tak okrutnie, że perspektywa braku pośmiertnej krainy szczęśliwości wydawała się niesłychanie wręcz niesprawiedliwa i nierealna. W filmie "Kuroczka Riaba" z 1995 kołchoźnicy szczerą nienawiścią darzą jednego z bohaterów, bowiem ów kułak i łotr, żyje jak król, mając zmywarkę i lodówkę. Ja, mieszkając w akademiku mam lepsze warunki życia niż dwunastowieczna arystokracja. Nie powinno dziwić, że Europejczycy łatwiej godzą się z perspektywą braku siedemdziesięciu dwóch Hurys czekających na tamtym świecie.

Po czwarte, pozostaje niesamowicie z teistycznego punktu widzenia trudna do obrony kwestia rozdźwięku między franciszkańskim Pax et Bonum będącym faktycznie mottem współczesnej moralności chrześcijańskiej a starotestamentowym postrzeganiem Boga. Niedźwiedzie rozszarpujące dzieci naśmiewające się z Elizeusza, masakra Madianitów, czy rzeź Chananejczyków to tylko niektóre przykłady. Jednym z dowodów wielkości Jana Pawła II ma być odbyta w Asyżu międzyreligijna modlitwa o pokój. Gdyby prorok Samuel usłyszał pomysł wspólnej modlitwy do Boga Abrahama, Baala i Złotego Cielca, prawdopodobnie posikałby się ze śmiechu.

Jednym słowem, współczesny wykształcony człowiek pewnego dnia budzi się i myśli: wierzę w oderwany od materii Absolut, nie mając żadnych dowodów na jego istnienie, a religia moich ojców nie różni się w sumie niczym od religii Hindusów czy Aborygenów, dlaczego to właśnie ona ma być prawdziwa? Ani Talibowie ani średniowieczni Burgundczycy, ani nawet nasi pradziadkowie nie mieli okazji stanąć przed takim dylematem. Powrót do wiary w tym wypadku będzie świadomą decyzją, nie efektem wychowania i podjęcie innej nie musi wcale świadczyć, jak sugerujesz, o niesamowitej pysze. Zresztą - i to jest jeden z głównych zarzutów przeciw skądinąd sensownej koncepcji zakładu Pascala - pojawia się pytanie, czy podjęcie rozumowej decyzji o przyjęciu chrześcijańskiej wizji świata będzie w stanie zaowocować żarliwością.

Powiesz, że przyjąłem fałszywe założenie, jakoby ludzie mieli być rozumni i reprezentować ogólnie rzecz biorąc jakiś tam poziom. Owszem, ale to tylko jedna strona medalu. Większość znanych mi przypadków ateizmu to po prostu przedłużenie buntu przeciw mamie i tacie - w pewnym momencie to przestaje wystarczać i trzeba sobie znaleźć nowego oponenta. Nieszczęście współczesnego Kościoła polega na tym, że Nieskończona Doskonałość reprezentowana jest przed młodzieżą przez mające ze sobą spore problemy, kiepsko wykształcone dewotki o erudycji Jacka Krzynówka i charyzmie Waldemara Pawlaka. Rzeczy o których pisałem wyżej również mają tu wpływ, jednak raczej podświadomy. Taki oto gówniarz, uznając - często nie bez racji - że jego katechetka jest kretynką, odpala internet, i co znajduje? Powszechnie hołubione "Imagine" pana Lenona, zajebisty serial o Housie, który ze swoim ateizmem nie kryje się ani trochę, a w końcu South Park, który będąc jak by nie patrzeć genialną sprawą, jednocześnie aż ocieka od bluźnierstw i urągań Najwyższemu. I owszem, w tym przypadku nie sposób nie zauważyć wspomnianego grzechu pychy, jednak teraz brakuje drugiego składnika, czyli człowieka wykształconego. Sytuacja dotyczy bowiem w gruncie rzeczy dzieci i ma głównie podłoże psychologiczne.

Kwestię ateizmu i agnostycyzmu mamy już za sobą, przejdźmy teraz do drugiego poruszonego problemu, czyli swobodnej interpretacji. To jest coś co się musiało stać, odkąd w zamku Wartburg na stromym urwisku Marcin Luter zechciał przetłumaczyć Pismo na język niemiecki, mając przy tym do dyspozycji machinę Gutenberga. Kontrreformacja upowszechniała przeto własne przekłady, a odejścia od łaciny dopełnił Vaticanum Secundum, ogłaszając liturgię w językach narodowych. Owszem, tutaj również nie sposób nie zauważyć pychy, z drugiej strony jednak nie da się takiej swobodnej interpretacji nie zrozumieć. Autorytet Kościoła Katolickiego w dziedzinie tłumaczenia, co Chrystus miał na myśli trwał, dopóki przeciętny katolik mógł sobie w Biblii pooglądać obrazki. Nieomylność swej interpretacji Papa bowiem sam raczył wyinterpretować z Pisma (wiem, upraszczam), mamy tu więc klasyczne idem per idem.

Parafialny klecha, niespecjalnie poważany ze względu na swe moralne i intelektualne kwalifikacje, chodzący za młodu srać za chałupę, teraz stać ma się dla wykształconego człowieka nieomylnym przewodnikiem. Tak się nie da, przynajmniej nie po reformacji. Nie po krucjatach i nie po inkwizycji. Tym bardziej, że przeciw każdemu autorytetowi znaleźć się może inny, twierdzący dokładnie co innego. Nie chodzi tu o transsublimację, czy inne podstawowe dogmaty, bo wymądrzanie się na ten temat rzeczywiście nie zasługuje na obronę. Chodzi choćby o daleko idące, kontrowersyjne i słabo uargumentowane tezy dotyczące życia społecznego - jak choćby moralna naganność in vitro. Oczekiwanie powszechnego przytaknięcia miliarda katolików bez słowa sprzeciwu jest nierealne i chyba nie do końca etyczne.

I tutaj przechodzimy do sedna sprawy, czyli Twojej radosnej tezy, jakoby, khem, khem:
Przyzwyczajeni do łatwości, z jaką im się żyje, do możliwości zdobycia niemal wszystkiego czego zapragną ludzie nie chcą już stawiać przed sobą przeszkód i ograniczeń, jakie stawia zaściankowy i konserwatywny światopogląd. Nie odpowiada im zespół reguł, który miałby powstrzymać ich przed niepohamowanym korzystaniem z życia i dbaniem przede wszystkim o swoje.

Zaściankowy i konserwatywny Kościół Katolicki nie pozwala na przedmałżeński seks, promuje postawy prorodzinne, każę żyć zgodnie z normami moralnymi, zabrania lizac się po jajkach i in vitro.
Po pierwsze wcale nie uważam, jakoby odejście od katolicyzmu zwalniało z przestrzegania norm moralnych. To jest raczej kwestia freudowskiego superego, chęci postrzegania siebie jako dobrego człowieka. Spytaj kogokolwiek, choćby największego skurwiela, czy uważa że jest zły i niemoralny. Jak wspomniałem, chrześcijańska Złota Reguła, czy też bardzo podobny imperatyw kategoryczny są dosyć podświadomie wyznawane przez zdrową większość społeczeństwa. A cała reszta i tak robi co chce, uważając to za moralne. Sugerowanie, że pozostawanie w obrębie KK oznacza krzewienie dobra a apostazja jest jednoznaczna z przejściem na stronę zła to kolejne niezbyt zręczne uproszczenie. Myślisz że w domach, w których wisi bursztynowy obrazek z papieżem nie da się napierdalać dzieci za byle głupstwo?

Światopogląd kościelny odróżnia się od świeckiego nie tyle moralnością, co kwestią obyczajowości, która to musi być wyraźnie rozdzielona. Tutaj właśnie podchodzi zakaz rozwodów, zakaz in vitro, zakaz miziania się ze swoją koleżanką, czy też z jakimś pedałem, zakaz używania prezerwatyw. Tyle, że - co dosyć zabawne - nikogo owe zakazy nie obchodzą. Nie nawiązałem do seksu przedmałżeńskiego w celu wycieczek osobistych, ale skoro masz z tym problem, to zmieniamy przykład. Przed paroma dniami żartowaliście, że powinienem przerżnąć smażącą coś tam na patelni Ukrainkę. I teraz, wyobraźmy sobie, że owszem, rżnąłem aż leciały wióry i postanowiłem się tym pochwalić. Powiesz mi: "najs" czy też może "zgrzeszyłeś! zgrzeszyłeś ciężko!" ? Normy obyczajowe promowane przez Kościół są ignorowane z bardzo prostych przyczyn. Po pierwsze, część z nich jest naprawdę dosyć pokrętnie wywiedziona z tekstu Pisma. Po drugie, co do zasady złamanie ich nikomu nie szkodzi, a więc ciężko tu mówić o niemoralności. Wreszcie po trzecie, nic nie jest warte zmarnowania sobie życia, a przestrzeganie niektórych spośród ww. wprowadziłoby poważne ryzyko w tej materii. Tak zwanej obyczajowości chrześcijańskiej, nie przestrzegają ani ateiści ani wierzący, tak więc nie uważam żeby to rzeczywiście był częsty powód apostazji.

I jeszcze na koniec, kolejnym uproszczeniem jest teza, że
Poza tym prawie zawsze mocno zauważalna pycha takich ludzi chyba nie pozwala na uznanie im czegoś nieporównywalnie większego od nich.
Ilu Ty widziałeś w życiu ateistów? Pajace z telewizji się nie liczą, to tak jakby oceniać katolicyzm po babuleńkach z Krakowskiego. Dziesięciu? Piętnastu? Trochę mało żeby rzucać takim "prawie zawsze". Wyszło kolejne uproszczenie - ateizm nie jest monolitem. Owszem, są tak zwani humaniści, wyznający niesłychaną zajebistość człowieka, ale to tylko jedna strona medalu. Zwróć uwagę, że w chrześcijańskiej wizji świata, człowiek jest koroną stworzenia i ukochanym dzieckiem Absolutu. W ateistycznej - gatunkiem małpy. Nawet jeśli nie uznawać wszechpotężnego, nieskończenie doskonałego Boga, pozostaje jeszcze bezmiar czasu i przestrzeni wobec którego ludzki byt to biblijne vanitas vanitatum.

Podsumowując, chrześcijaństwo we współczesnej Europie jest w zdecydowanie większym stopniu opisem rzeczywistości transcendentalnej niż zespołem norm moralnych i obyczajowych. Apostazja oznacza przede wszystkim negację tego pierwszego aspektu. Rozpisałem się jak cholera i chyba się wymądrzam trochę ponad normę, ale ostatnio trochę mnie męczy ten temat i jak rzuciłeś, że to pycha i rozpasanie są winne odchodzeniu od chrześcijaństwa przez bogatych, wykształconych bezbożników, to aż się za głowę chwyciłem. Zwłaszcza że notka utrzymana była w dość prześmiewczym tonie, co dość zabawne zważywszy, żeś jednak sam niegorzej rozpasany niż cała reszta Europy :-P

czwartek, 4 listopada 2010

Na Grocala

Chociaż nigdy nie zagłębiałem się w twórczość Michała, to jednak nie trudno wywnioskować choćby z wpisów na facebooku, na jakiej tematyce skupił się wyżej wymieniony autor. W związku z tym, że tym razem moje przemyślenia, przynajmniej w pewnej części, będą dotykały podobnej problematyki, postanowiłem odwołać się do pseudonimu kolegi. Nie ukrywam też, że częściowo zainspirował mnie ostatni wpis Macieja.

Rzecz dotyczy mianowicie pewnej zależności, jaka wytworzyła się między byciem obywatelem państwa wysokorozwiniętego, a światopoglądem i ogólnym stosunkiem do wiary.

Nie trudno jest zauważyć, w których państwach ludzie są „tolerancyjni”. Gdzie, hm... homoseksualne pary wesoło zawierają małżeństwa, znajdują poparcie w zabiegach o prawo do adopcji. Gdzie z drugiej strony starzy ludzie znajdują łaskawców, którzy skrócą ich męki, a nienarodzone dzieci takich, którzy na te męki w ogóle nie pozwolą. Z pewnością można też znaleźć zależność między byciem zamożnym i dodatkowo dobrze wykształconym a niechęcią do wiary, głównie chyba katolickiej.

Na drugim biegunie znajdują się państwa które nie osiągnęły jeszcze, bądź nigdy nie osiągną poziomu życia i wykształcenia ludzi z państw zachodnich. Tam wyżej wspomniani, lubujący się w, jak to powiedział Bogusław Linda „lizaniu się po jajkach” (cholera, miałem być w tym tekście poprawny politycznie) nie znajdują aż takiego poparcia swoich działań. Rządzący nie mają szans na wprowadzenie przepisów choćby łagodzących dostęp do aborcji bez ostrych sprzeciwów znacznych grup.

Można się zastanawiać, skąd wynika taka zależność. Wydaje mi się, że trzeba rozbić problem na dwie kwestie. Wykształcenie i zamożność.

Nie wiem, czy to tylko moja opinia, ale spora część tak zwanej elity intelektualnej, czyli profesorowie, naukowcy wysocy rangą i prestiżem, ma negatywny stosunek do wiary i Boga. Tęgie umysły w znacznej mierze deklarują się jako ateiści, bądź osoby w jakiś sposób uznające istnienie absolutu, ale bliżej nieokreślonego. Ciężko im jest utożsamić się z „narzuconym” przez Kościół postrzeganiem świata i dogmatami. Nie przekonuje ich wyznawanie wiary poprzez uczestnictwo w Mszach itd. Skłonni są raczej do wybierania sobie sposobu odbierania istoty wyższej, o ile w ogóle istnienie takowej akceptują.

Dalej mamy społeczeństwo krajów wysokorozwiniętych. Państwa, w których wolność gospodarcza i demokracja zapanowały w chwili zakończenia II wojny światowej, bądź panowały już wcześniej są w dużej mierze „zapatrzone” w obecnie pojmowaną ideologię postępu i nowoczesności. Odrzucenie światopoglądu chrześcijańskiego, umiłowanie dość wygodnie pojmowanej wolności i aprobata wymienionych w pierwszych akapitach zachowań charakteryzuje społeczeństwa większości takich państw (może poza USA, ale też w ograniczonej mierze).

Coraz bardziej w różnych środkach przekazu podkreśla się, że to ludzie z niższych warstw społecznych są w swoich poglądach konserwatywni i zgodni z ideologią Kościoła. Więc skąd bierze się taka zależność? Gdzie swoje źródło ma powiązanie między stanem portfela i wykształceniem a światopoglądem.

Można by odnieść wrażenie, że ludzie zamożni i inteligentni mają czas i ochotę oraz możliwości oddania się rozmyślaniom filozoficznym i ideologicznym. Mogą, poza staraniem się o zapewnienie sobie godnego bytu, w pełniejszy sposób odkryć reguły rządzące światem i dostosować do nich w bardziej światły sposób swoje poglądy i przekonania.

Jednak moim zdaniem problem tkwi zupełnie gdzie indziej. Przyzwyczajeni do łatwości, z jaką im się żyje, do możliwości zdobycia niemal wszystkiego czego zapragną ludzie nie chcą już stawiać przed sobą przeszkód i ograniczeń, jakie stawia zaściankowy i konserwatywny światopogląd. Nie odpowiada im zespół reguł, który miałby powstrzymać ich przed niepohamowanym korzystaniem z życia i dbaniem przede wszystkim o swoje. Poza tym prawie zawsze mocno zauważalna pycha takich ludzi chyba nie pozwala na uznanie im czegoś nieporównywalnie większego od nich. Zdaje się, że to właśnie do takiej sytuacji odnosi się poniższy cytat.


Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego. (Mt 19:24 ).

poniedziałek, 25 października 2010

10 piosenek na Wielka Smutę

W życiu każdego młodego człowieka przychodzi moment, w którym ogarnia go smutek. Smutek niczym niezdefiniowany, nie zawsze uzasadniony. Czasem wynikający z nieszczęśliwej miłości, czasem z minusa na dodatkowych zajęciach w gimnazjum. Dziwnym trafem, pogrążony w nostalgii osobnik nie zamierza w szybkim czasie pozbyć się ogarniającego go uczucia. Wręcz przeciwnie, próbuje je spotęgować na różne sposoby. Jednym z nich jest wsłuchiwanie się w smutne, wolne i zawodzące piosenki. Przed wami subiektywne zestawienie dziesięciu z nich.

10. Lenny Kravitz – Calling all angels bądź I Love the rain
Czarny przystojniak ma w swojej ofercie kilka piosenek dla przebywających w tak zwanym “dole”. Wyciszony, zawodzący głos, oszczędna i smutna melodia oraz chwytający za serce tekst zapewniają długie chwile pogrążenia w głębokim zamyśleniu. W jednej chwili uzmysławiamy sobie, jak nam jest źle i przypominamy wszystkie chwile kiedy było dobrze. Tylko czemu były tak dawno?

9. Guns`n`Roses – Don`t cry
Już sam tytuł wskazuje jak doskonała jest to pieśń dla spragnionych nostalgii. Kiedy naprawdę chcę nam się płakać, tylko przechlany głos Axla może nas od tego powstrzymać. Swoją drogą, on też wtedy musiał być w Wielkiej Smucie, bo po tej piosence powstało jeszcze kilka w podobnym stylu. Jakże to odmienne chociażby od Welcome to the jungle, ale jakże bliskie wielu, którzy na swych wątłych ramionach noszą ciężar własnego życia.

8. The Verve – Bittersweet symphony
O tak. Miód na serce każdego spragnionego miłości i odrzuconego małolata. Mamy piękną muzyczkę ze skrzypeczkami w tle i pedalski głos wokalisty. Oprócz tego, piosenka trwa odpowiednio długo, tak aby móc przypomnieć sobie wszystkie niepowodzenia i uronić łzę w nakrywająca twarz poduszkę.

7. Prince – Purple Rain.
Hymn każdego nieszczęśliwie zakochanego. Mega zawodzący głos, mega oszczędność rytmu i melodii. Zwolnione tempo, tekst wyrażający tęsknotę i pragnienie miłości. Pozwala długo myśleć, co robilibyśmy z ukochaną, jak wspaniałe i zachwycające rzeczy. I jakby się to jej podobało. Więc czemu mnie nie chce?


6. Kasia Kowalska – cała dyskografia
Hymny każdej nieszczęśliwie zakochanej. Byłeś taki wspaniały, czułam się jak w niebie, więc czemu teraz mówisz, że mi z buzi je.ie. Czyli, że byliśmy tacy zakochani, kochałam być w twoich ramionach, a dziś nic z tego. Zostawiłaś mnie, a teraz jedyne co mam to pięknie skomponowane pieśni smutku Kasi Kowalskiej.

5. Edyta Bartosiewicz – Ostatni
Tu też właściwie pasowałaby cała dyskografia, ale nie będziemy szli na łatwiznę. Przy tej piosence można po prostu, po ludzku zaszyć się we własnym pokoju i patrzeć w sufit cały dzień. Bo po cóż jest Wielka Smuta, jeśli właśnie nie po to. Zasłonięte żaluzje, szarość pokoju, mokre oczy, obgryzione paznokcie i pryszcze. Ach, gdyby tylko mnie jakiś/jakaś chciał/ła...

4. Metallica – Nothing else matters
Nie zastanawialiście się nigdy dlaczego utwór zespołu uważanego za legendę heavy metalu grany jest regularnie w takim na przykład radiu jak Eska? No właśnie, Jamesowi i spółce udało się nagrać kawałek trafiający prosto w czułe, krwawiące serca milionów nastolatek. Utwór ten, dzięki swej oszczędnej, wyciszonej linii melodycznej, a przede wszystkim idealnemu tekstowi i tytułowi, pomaga zaspokoić to jakże masochistyczne ale i kojące pragnienie bycia w Smucie. Bo przecież nic innego się nie liczy.



3. Coldplay – Scientist (jako przedstawiciel)
Mimo, że zespół Coldplay posiada mnóstwo dobrych piosenek i trudno nie docenić tego, że są po prostu fajne, to większość z nich wpisuje się w ogólne pojęcie Wielkiej Smuty. Nie wiem czemu tak sobie panowie wybrali, ale ich utwory są w wolnym tempie, nie oszałamiają zmysłów przesadnym bogactwem dźwięków, a do tego wokalista ma wybitnie wyjący głos. No i śpiewa o miłości. Czego więcej potrzeba? Założyć piżamkę, wpełzać pod kołdrę i słuchać, słuchać...Cudowny przepis na nostalgiczny wieczór ze zdjęciem ukochanej. (To zdzira, teraz się pewnie tak uśmiecha do tego nowego pajaca)


2. Ozzy Osbourne – Dreamer
Wstyd. Człowiek jedzący nietoperze, ojciec chrzestny hard rocka i biologiczny dwójki dzieci oraz ziemski Książe Ciemności postanowił w pewnym momencie swojej kariery przypodobać się tej wielkiej rzeszy zakochanych bez wzajemności. No, ewentualnie nie lubianych przez nikogo odszczepieńców. I nagrał pieśń o tym, jakim to on jest marzycielem patrzącym przez okno! Przecież on czuje to samo co ci nie lubiani gimnazjaliści i grube dziewczyny tak bardzo starające się być fajne i piękne, że...zrobisz wszystko, żeby tylko z nimi nie rozmawiać. A w zaciszu własnego pokoiku można pomarzyć, jakim to się jest wspaniałym i uwielbianym. Oczywiście wyglądając przez okno.


1. Aerosmith – I don`t want to miss a thing
No tak. Szczerze mówiąc nie wiem, co mam napisać o tym utworze. Jest tym dla nurtu muzycznego Wielkiej Smuty, czym jest piąta Symfonia Beethovena dla muzyki klasycznej i kompozycja „Jesteś szalona” dla disco polo. Idealnym moim zdaniem podsumowaniem tego utworu będzie komentarz zamieszczony pod nim w serwisie wrzuta:
Użytkownik „...” napisał:
Rucham was w mordę.
Eee... to jednak nie to. Użytkownik „Sylvia” napisała: Za każdym razem płaczę ;). Czyż dla piosenki na Wielką Smutę potrzeba lepszej rekomendacji?

różne takie

Blog jest wciąż zamknięty i nieczynny, ale jest wpół do pierwszej i nie chce mi się spać. Mogę poczytać orzecznictwo ETS, nie zrobię tego jednak z przyczyn bardziej niż oczywistych. Mogę ponapierdalać w Herosa, ale mi zejdzie do rana, znając życie. Mogę też się powymądrzać.

Rzecz pierwsza, czyli tolerancja. Jak to wygląda w praktyce u przeciętnego oświeconego zjadacza chleba.

Jestem gejem. - Och, to wspaniale. Nie powinieneś się tego wstydzić, masz takie same prawo do szczęścia jak inni.
Postanowiłem zmienić religię. Przechodzę na zurwanizm. - Cieszę się, że odnajdujesz swoje miejsce w świecie, realizujesz się i rozwijasz. Nie zamierzam cię osądzać.
Dziewczyny, daję ciapatemu. - To cudownie.
Ej słuchajcie, zrobię sobie sztuczne cycki - HYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYY!!!!!!!!!!!!!!11111oneoneeleven

Poważnie mówię. Wszyscy tolerują, akceptują, afirmują wręcz różne ciekawe pomysły typu zmiana religii, płci i tym podobne. Uzasadnienie zawsze to samo: masz prawo do szczęścia, nikt nie ma prawa cię osądzać, to twoje życie i możesz zrobić z nim co chcesz. Do czasu, kiedy jakieś dziewczę zażyczy sobie powiększyć balony. Cała powyższa argumentacja natychmiastowo bierze w łeb. Nagle, ni stąd ni zowąd, każdy jeden oświecony chwyta się za głowę i tłumaczy, że to fu, że twarde, że nienaturalne i w ogóle plastik i jak tak można. No to ja pierdolę.

Jeżeli jakaś młoda panienka ma nieszczęście być płaską jak smak zupy bez kostki winiary i czuje się z tym kurewsko źle, to co komu przeszkadza, że ma ochotę ów stan rzeczy zmienić? Oczywiście, usłyszy "jesteś piękna taka jaka jesteś" i inne tego typu głupoty, a śmiechy za plecami będą i tak. Jeśli dziewczyna zdaje sobie sprawę, że cycki to nie wszystko (jednego z czytelników przepraszam od razu za tak zuchwałe w jego oczach bluźnierstwo), no to fajnie. Jeżeli jednak ma z tym problem i wolałaby sobie zafundować większe bufory - to co to kurwa za kłopot? Chce, to niech ma. I chuj jednemu z drugim do tego, czy będą twarde czy nie.

Rzecz druga, skąd generalnie wziął się taki a nie inny dominujący od dłuższego czasu w Europie prąd umysłowy. Ostatnimi czasy, próbując się odrobinę odchamić, coby móc w towarzystwie udawać miastowego, zabrałem się za tak zwane kino ambitne. Przyszło mi zapoznać się, między innymi z filmem "Pink Floyd: The Wall", przez wielu okrzykniętym arcydziełem i wybitnym tworem artystycznego geniuszu. To co zobaczyłem, z takim opisem miało niestety wspólnego przysłowiowy cały chuj. Forma jak forma, rzeczywiście, trudno jej odmówić pewnej wartości, treść była jednak równie płaska jak biust opisany nieco wyżej. Pozostało więc czytać opinie i recenzje, poszukując sensu obejrzanego obrazu. I czegóż się dowiedziałem? "Historia pełna wymowy antywojennej i sprzeciwu wobec totalitaryzmu." - recenzent FilmWebu trafnie sformułował to, czego musiałem się spodziewać. Gdyby komuś się mocno nudziło - chodzi głównie o fragment od 1:12:30. Wojna jest zła? - niebywałe. Nazizm był chujowy? - whoa. Hitler sux? - łał, nie wiedziałem, poważnie.

Jak swego czasu führer by himself raczył zauważyć, zwycięzca tłumaczyć się nie musi. Starcie dwóch najpotężniejszych skurwysynów w historii ludzkości skończyło się tak, jak się skończyło. Toteż kiedy unicestwiony nazizm stał się synonimem wszelkiego zła, pozytywny bohater "Pielgrzyma" Coelho, bez jakiegokolwiek zażenowania przyznaje się do bycia członkiem partii komunistycznej. Tak więc, Adolf Hitler od kilkudziesięciu już lat jest uosobieniem zła i esencją ciemności. Umysł przeciętnego przedstawiciela rasy ludzkiej jest niestety nadzwyczaj ułomny, przeto organizuje sobie bardzo proste schematy. Jeśli Hitler jest niezaprzeczalną esencją metafizycznego zła, to ostatecznym argumentem rozstrzygającym każdą dyskusję na naszą korzyść i niszczącym każdego oponenta będzie przyrównanie tego ostatniego do pana Adolfa. Wot, przykład. I jeszcze jeden.

Ad rem. Jak się rzekło, większość ludzi ma bardzo proste pojmowanie rzeczywistości. Skoro istnieje absolutne zło, to absolutne dobro, jest niczym innym jak tylko zaprzeczeniem tego pierwszego. Wystarczy więc absolutna negacja nazizmu, a uzyskamy system idealny. Cokolwiek skażone zostało dotknięciem wodza III Rzeszy, musi zostać zastąpione przez swą jak najdalej idącą antytezę. Zamiast nacjonalizmu - internacjonalizm. Zamiast militaryzmu - pacyfizm. Zamiast antysemityzmu - filosemityzm. Zamiast rasizmu - równość kultur. Zamiast absolutyzmu - relatywizm. Zamiast patriarchatu - feminizm. Zamiast obyczajowości - libertynizm. Wymieniać dalej?

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

paszło w pizdu

Chyba już mi się nie chce. Do widzenia państfu.

Btw, pierwsza notka poszła równo rok i jeden dzień temu.

sobota, 26 czerwca 2010

pięć zawodów dla mizantropa

Rodzice woleli Twojego brata niż Ciebie? Masz tzw. mały problem? A może nie przyjęli Cię na Wiedeńską Akademię Sztuk Pięknych? Nie ważne dlaczego znienawidziłeś ludzkość - jeśli chcesz się zemścić, oto sposób! Zostań...

5. ...ćwiczeniowcem na uniwerku

Nie wymaga komentarza. Jeśli ktoś ma wątpliwości, polecam wyszukanie na naszej klasie fotki profilowej najbardziej znanego warszawskiego karnisty.

4. ...panią z mięsnego

Ok, ktoś musi szlachtować te biedne zwierzątka, żebyśmy mogli wpierdalać schaboszczaki, ale to zawsze pozostawało dla mnie zagadką. No jeszcze facet to facet - teraz mamy gta i quake'a, kiedyś wrodzona męska żądza przemocy musiała znaleźć sobie inne ujście. Ale kobieta, która siedzi w tym smrodzie, dłubiąc się w tym co kiedyś było krówką albo owieczką - tutaj musi wchodzić jakaś trauma z dzieciństwa.

Dla Ciebie Bambi i jego mama, dla pani z mięsnego 120 kilo sarniny.

3. ...kierowcą autobusu

Plan jest prosty:
1 stoisz na przystanku i czuwasz
2 ktoś idzie; wygląda na to, że się waha: podbiec, czy nie?
3 dalej stoisz
4 biegnie
5 stoisz
6 on biegnie
7 zamykasz drzwi
8 dobiegł
9 stoisz jeszcze chwilę, patrząc jak bezsilnie wali w guzik otwierania drzwi
10 odjeżdżasz
11 złowieszczy śmiech

2. ...dj'em radia eska/prezenterką vivy

To też mnie, cholera, zawsze zastanawiało. Przecież ci ludzie muszą zdawać sobie sprawę, że gówno, które oni puszczają, sączy się z głośników w autobusach, knajpach i sklepach w całej Polsce. Co więcej, można odnieść wrażenie, że im to sprawia swoistą radochę.

1. ...panią w obuwniczym

Wymarzona praca dla Kazi Szczuki, Kini Dunin, Asi Senyszyn i całej reszty brzydkich kobiet, które zamiast spożytkować swoją energię na coś pożytecznego, wolą nieustannie pieprzyć o patriarchacie, straszliwym ucisku dziewczyn, które nie mogą sobie wyskrobać płodu na życzenie i tym podobnych głupotach. Czy one czerpią jakąś sadystyczną rozkosz, widząc cierpiących facetów zmuszonych przez okrutny los do kupienia sobie butów? Normalny człowiek, musząc oglądać codziennie tą gehennę, rzuciłby robotę po góra dwóch tygodniach. A one stoją. I się uśmiechają.

wtorek, 15 czerwca 2010

trzy małe wąty do płci pięknej

nie żeby do kogoś konkretnego, zresztą żadnej ze stałych czytelniczek (sztuk 2) to nie dotyczy, ale tak na przyszłość. Tematy damsko-męskie odstawiamy na bok, trzy krótkie piłeczki z dziedziny ogólnej.

1. Przestań, kurwa, rżeć.

Owszem, to jest poniekąd naturalne. Kobieta, mówiąc "facet z poczuciem humoru", myśli: "umie mnie rozśmieszyć, a facet, mówiąc "kobieta z poczuciem humoru", myśli "umiem ją rozśmieszyć". Jak jin i jang, pełna harmonia, wszystko ok. Ale, kuśwa, są jakieś granice.

Wyobraźmy sobie, że dwóch facetów równocześnie zauważa psa:
facet 1: patrz, pies
facet 2: patrz, pies
facet 1: heh
facet 2: żółwik

A teraz dwie kobiety:
kobieta 1: patrz, pies
kobieta 2: patrz, pies
kobieta 1: hahahahahahahahahahahahahahahahahaha
kobieta 2: hihihihihihihihihihihihihihihihihihihi
kobieta 1: ahahahahahahahahahahahaha
kobieta 2: hihihihi - no ja nie mogę - ahahahahahahaha
kobieta 1: hohohohohohohohohohoho
kobieta 2: no nie wytrzymam!!!! ahahahahahahahahaha

Nie rób tak.


2. Ironia

Prawdopodobnie słyszałaś, że ironia/sarkazm cechuje ludzi inteligentnych. Nieprawda. A właściwie prawda, ale nie do końca. To jest trochę jak z umiejętnością posługiwania się sztućcami, która to z kolei cechuje ludzi kulturalnych. Jeżeli owej kultury brak, to fakt ten da się zauważyć już przy pierwszym podejściu do kotleta. Magia doktora Housa polega na tym, że - wbrew temu, co być może Ci się zdaje - nie każdy może nim zostać, a zwłaszcza nie zostaniesz nim Ty. To, co w założeniu miało świadczyć o Twojej ponadprzeciętnej inteligencji, z perspektywy trzeciej jest zwykłym tryskaniem jadem i z jakkolwiek rozumianą błyskotliwością wspólnego ma cały chuj.

Btw., cynizm to postawa życiowa charakteryzująca się nieuznawaniem obowiązujących zasad etycznych; ironia to kpina, złośliwość lub szyderstwo ukryte pod pozornym żartem lub wypowiedzią aprobującą, a sarkazm synonim tej ostatniej. Jak widzisz, to nie jest jedno i to samo.

3. Krzywe nogi

Niedawnośmy sobie o tym gawędzili, ale - dla potomności - napiszę i tutaj. Rzecz zresztą mocno się wiąże z punktem poprzednim. Nie ma czegoś takiego, jak krzywe nogi. To znaczy, dobra, są, ale to przypadki skrajne. Nogi mogą być długie, krótkie, grube, chude, ogolone, włochate, w spodzianach, w rajtkach, w kalesonach - ale nie, kurwa, krzywe. Faceci nie znają takiego pojęcia jak krzywe nogi, to jest po prostu coś, czego żaden normalny chłopak nie dostrzega. Za to u dziewcząt to jest niemal kategoria aksjologiczna Jak żyję, nie słyszałem nigdy: "wiesz, ma trochę krzywe nogi i nie pasuje jej ta fryzura, ale poza tym jest naprawdę ładna i generalnie jest ok". O nie, nie. "Ma krzywe nogi" to wyrok. Coś jak "żyd i mason" w Radiu Maryja albo "pisowiec", czy "antysemita" w Gazecie Wyborczej.

jak nakręcić animca - poradnik

Animce, czyli tzw. kitajskie bajki, stały się w ostatnich latach nieodłączną częścią kultury masowej oraz - obok papieru toaletowego i baru Hami - największym wkładem żółtych w rozwój ludzkości. Może i Ty, Drogi Czytelniku, myślałeś kiedyś nad stworzeniem swojej własnej kreskówki w azjatyckim klimacie? Nie masz pomysłu? To żaden problem - musisz bowiem wiedzieć, że 3/4 owych produkcji leci na jedno kopyto. Przed Tobą uniwersalny poradnik kręcenia animców.

1. Bohaterowie

To właściwie najważniejsza, ale zarazem i najprostsza część. Bohaterów musi być co najmniej trzech:
a) ekstrawertyk - emocjonalny, wesoły, dużo gada, jest idiotą, na początku nic mu nie wychodzi, potem zostaje najpotężniejszym wojownikiem w kosmosie (Songo, Naruto, Asz z Pokemonów, Gauri ze Slayersów, Duo z Gundama)
b) introwertyk - smętny, prawie się nie odzywa, niby nienawidzi ekstrawertyka, ale trochę go jednak lubi, miał traumatyczne dzieciństwo, chce się na kimś zemścić (Vegeta, Szatan Serduszko, Sasuke, Zelgadis, Jet Black z Cowboya Bebopa, Hiro z Gundama)
c) standardowa postać żeńska (w skrócie spż) - występuje w każdym animcu, nie ma cech charakterystycznych, jedna niczym się nie różni od drugiej (Bulma, Sakura, Faye Valentine, Misti z Pokemonów, Wiktoria Sears z Hellsinga)

Jednak, jako że trójeczka to trochę mało, do kompletu powinieneś dobrać conajmniej jedną postać z zestawu dodatkowego.

d) mam-wyjebane - flegmatyczny optymista, dla kontrastu powinien się dobrze napieprzać albo coś w tym stylu - jeżeli zdecydujesz się właśnie na niego, to są spore szanse, że pociągnie całą bajkę, choćby poza tym była chujowa; co ciekawe, ów typ występuje w przyrodzie, z jednym nawet miałem ćwiczenia z admina (Kakaszi, Spike Spiegel, Xellos)
e) spaślak, który w założeniu miał być śmieszny - nie jest; jak wiadomo, japończycy są dziwni, może ich to naprawdę bawi (Czodżi z Naruto, Żarłomir z Dragonballa)
f) perwers - jak wyżej, w zamyśle autorów to prawdopodobnie miało być zabawne (Genialny Żółw, Dżiraja, Brok z Pokemonów); w efekcie po zobaczeniu ultraprofesjonalnego wywiadu ze światowej klasy specjalistką w wychowywaniu nie swoich dzieci (bo jej mieszkają z ojcem), co trzeci polski rodzic uważa anime za zboczeństwo
g) miecznik - nie wiadomo czemu, w każej bajce musi się pojawić koleś z mieczem; jednak - i to trzeba odnotować na plus - jest to miecz europejski a nie jakaś chujowa katana (Tronk, Suigetsu, Zelgadis, Vicious z Cowboua Bebopa)
h) typowa bohaterka japońskich pornoli - dobra, cicha, małomówna, boi się własnego głosu (Hinata z Naruto, Sylfil ze Slayersów); można ją potem wrzucić do jakiejś chorej kreskówki
i) zły psychopata - główny szwarccharakter, który przy okazji powinien być zdrowo pierdolnięty (Valgaav ze Slayersów, Incognito i Major z Hellsinga, Vicious z Cowboya Bebopa)

Gdybyś się jednak rozmyślił i zamiast anime postanowił stworzyć sienkiewiczowską powieść, to wystarczy, że na pierwszy plan rzucisz romans ekstrawertyka z typową bohaterką japońskich pornoli, w którym przeszkodzi zły psychopata. Możesz jeszcze dodać sprytnego wuja zamiast introwertyka, et voilà!

2. Fabuła

Złe wieści - wypadałoby jakąś zrobić. Jeśli nie masz już abslutnie żadnego pomysłu, wybierz system search and destroy - nasza wesoła drużyna (patrz punkt pierwszy) musi mieć jakiś pretekst do spotykania i pokonywania co rusz to nowego przeciwnika. I teraz, dwie opcje:
a) jeżeli to ma być bajka dla gimbusów, licealistów, studentów, etc., to niech się po prostu mordują; mogą być łowcy głów (Cowboy Bebop), mogą być wampiry (Hellsing, Vampire Princess Miyu) , cokolwiek - ważne, żeby lało się sporo krwi - a jak powszechnie wiadomo, każda postać w anime ma jej w swym wątłym ciele około 47 galonów.
b) jeżeli celujesz w młodszy target, to niech to będzie jakiś sport: piłka nożna już zajęta (Tsubasa), na koszykówkę kitajce są zbyt niskie, a siatkówka jest raczej nieruchawa, więc to odpada; musisz więc coś wymyślić - niech animcowa młodzież tnie w karty, puszcza magiczne bączki, trenuje zwierzątka które rażą się prądem, czy coś; od biedy mogą się po prosu prać po pyskach.

I to wszystko. Teraz jeszcze wymyśl jakąś chwitliwą nonsensowną japońską nutkę z kilkoma wyrazami po angielsku: Far Away; I just feel rythm emotion; Fighting Dreamers, albo coś w tą mańkę (ta ostatnia jest akurat całkiem chwytliwa) i ruszaj ze swym dziełem na podbój świata!

czwartek, 20 maja 2010

brakuje rudymentów

Tak pani Anna Kostrzewa zatytułowała swój wywiad z prof. Stanisławem Dubiszem o kryzysie nauk humanistycznych. Wywiad ów znaleźć możemy w najnowszym numerze naszego pisma uczelnianego.

Khem, khem:

Może dlatego, że to studia lekkie, łatwe i przyjemne.
S. D.: To nie są wcale łatwe studia. Studia humanistyczne wymagają przyswojenia olbrzymiego zakresu wiedzy faktograficznej i wielkiej erudycji.

To ja nawet nie ośmielę się przypuszczać, jak niewyobrażalnej erudycji i wiedzy faktograficznej wymaga jeżdżenie śmieciarką. Matko Najświętsza, czy ten człowiek naprawdę kiedykolwiek widział jakiegoś studenta dziennikarstwa? Filologii polskiej? Socjologii?

To jaka jest Pana zdaniem główna przyczyna popularności studiów humanistycznych?
S. D.: Nauki humanistyczne są bardziej atrakcyjne przez swój szeroki diapazon. Gdy ktoś idzie na matematykę czy biologię, to wiadomo, czym będzie się zajmował. A po kierunku filologia polska może pracować w szkole, w redakcji, we wszelkiego rodzaju mediach, instytucjach kultury. Może robić wszystko.

...w kiosku Ruchu, w Tesco, w mięsnym, w smażalni ryb, w Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej "Piątnica"... Możliwości są, zaiste, nieograniczone.

Ale potrzebujemy inżynierów.
S. D.: Tego nie wiem. Tak mówi Pani Minister i przyznaje specjalne stypendia, zachęcając do studiowania na niektórych kierunkach studiów, co ja osobiście uważam za wysoce niestosowne.
Dlaczego?
S. D.: Uważam, że to jest sprzeczne z Konstytucją. To jest po prostu nierespektowanie zasady równości.

Sprzeczne z Konstytucją owszem, ale z tą uchwaloną w 1952. Prawdopodobnie Panu Profesorowi umknęło, iż od pewnego czasu obowiązuje u nas nowa ustawa zasadnicza. Tylko w taki sposób da się bowiem pogodzić powyższą tezę ze wspomnianym poglądem o niesłychanej erudycji humanisty.

Żadne studia nie dają dziś gwarancji zatrudnienia, ale po studiach z zakresu nauk ścisłych od razu wiadomo, gdzie szukać pracy. A po studiach humanistycznych nic nie jest takie oczywiste.
S. D.: Studia humanistyczne to odpowiednik średniowiecznych artes liberales – studiów, które dawały solidną podstawę. Po nich były jeszcze studia z zakresu prawa i medycyny, a na samym szczycie studia z zakresu teologii. I dziś studia humanistyczne dają doskonałą podstawę do podejmowania decyzji przez człowieka, który te studia traktuje poważnie. Jak mnie ktoś pyta, co daje filologia polska, to mówię, że daje porządne podglebie w zakresie wiedzy o literaturze, o sztuce, o kulturze, o języku. I dalej, człowieku, szukaj sam.

Daje ona także zdolność udzielenia na pytanie: "co daje filologia polska?" odpowiedzi: "cały chuj" w słowach tak kwiecistych, że mimo wszystko, brzmi całkiem atrakcyjnie. Ja jednak nie o tym. Otóż porównanie do septem artes libarales wydaje się tu na miejscu znacznie bardziej, niż mogłoby się na pozór wydawać. Na siedem sztuk składały się: geometria, arytmetyka, astronomia i muzyka - czyli quadrivium oraz gramatyka, dialektyka i retoryka - czyli trivium. Jak nietrudno zauważyć, do przedmiotami humanistycznymi były trzy ostatnie i w tym kontekście warto zastanowić się na etymologią przymiotnika "trywialny", który wszak nie wziął się znikąd.

Nie ma sensu osobno komentować każdej z dalszych wypowiedzi, acz pewien fakt musi rzucać się w oczy. Wychwalanie pod niebiosa studiów humanistycznych, bronionych tezą, że pieniądze to nie wszystko, w zabawny sposób przeplata się z rozdzieraniem szat nad brakiem tych samych pieniędzy na rozwój owych nauk.

wtorek, 11 maja 2010

przeciek z TVNu

Zdarzyło mi się w ten weekend obejrzeć dwukrotnie Fakty po Faktach - z Leszkiem Balcerowiczem i z Jaruzelem.

Specjalnie dla Was: stenogram jutrzejszego, nagranego już wydania, wykradziony z siedziby TVNu. Gościem pana redaktora będzie Mariusz Pudzianowski.

Grześ Kajdanowicz: Dobry wieczór Państwu. Dziś gościmy w studio pana Mariusza Pudzianowskiego, najsilniejszego człowieka świata i wschodzącą gwiazdę sportów walki. Porozmawiamy z nim o zakończonej niedawno Gali MMA w Katowicach. Dobry Wieczór, Mariuszu.

Pudzian: Cześć.

Grześ: Jak to jest, tak się tłuc po pyskach? Fajnie?

Pudzian: No... fajnie. Tanio skóry nie sprzedałem.

Grześ: Panie Mariuszu, a proszę nam powiedzieć, na kogo będzie Pan głosował w zbliżających się wyborach?

Pudzian: Nie wiem, mam to w dupie.

Grześ: Szlag. ...znaczy, oczywiście, rozumiem. Hmm... a proszę nam powiedzieć, w sportach walki lepiej być niskim czy wysokim?

Pudzian: No, wysokim. Większy zasięg ciosów.

Grześ: A Pan, jako patriota, chciałby, żeby Polska była krajem silnym?

Pudzian: Aha.

Grześ: Słyszeli Państwo, Polska ma być krajem silnym, zwycięskim, a trudno jest zwyciężyć komuś niskiemu. Tak radzi nam, wyborcom, Mariusz Pudzianowski. Dziękuję bardzo, Panie Mariuszu.

W tej chwili, na tvn24.pl pojawi się baner na pół ekranu z buźką Pudziana i podpisem - "Mariusz Pudzianowski: nie głosuj na kurdupla!"

poniedziałek, 3 maja 2010

jak zostać rasowym bucem...: część druga

Witajcie Kochani Czytelnicy!

Dzięki poprzedniemu poradnikowi, wiecie już doskonale, jak być typowym burakiem po czterdziestce. Jak jednak powszechnie wiadomo, nie jest to jedyny typ buca z jakim można się spotkać. Dlatego dziś część druga serii: Jak zostać rasowym bucem platformianym. W żadnym wypadku nie uważam wszystkich zwolenników PO za idiotów. Jest jednak wśród nich liczna, nawet bardzo liczna grupa skończonych bezmózgich kretynów. Chcesz zostać jednym z nich? No to jedziemy.

1. Wstydź się

Otóż to. Wyprostuj dumnie plecy, unieś głowę i pełnym powagi tonem rzeknij: "Wstyd mi za Polskę", ewentualnie: "Wstydzę się, że jestem Polakiem". Każda okoliczność jest dobra: wybory wygrał nie ten, który powinien; rząd chce zawetować porozumienia unijne; w "Mam talent" odpadła panna, której śpiewy Ci się podobały. Warto też czasem rzucić tekst o "wymachiwaniu szabelką". Uważaj się przy tym za patriotę.

2. Ufaj autorytetom

Oczywistym jest, że reżyser, który za młodu zrobił kilka naprawdę dobrych filmów jest reżyserem dobrym, a skoro tak, to każdy jego następny film jest bardzo dobry, nawet taka chała jak "Katyń". Oczywistym jest również, że w związku z tymi filmami sprzed kilkudziesięciu lat, ma prawo mówić wszystko, a owo wszystko zyskuje status prawdy objawionej. Podobnie, człowiek o nadzwyczaj bogatym życiorysie i zasługach dla kraju, z tytułu owych zasług automatycznie zyskuje przywilej nieomylności. Kiedy na starość pokazuje się w telewizji i krzycząc jak opętany, wymachując rękami jak Kermit Żaba, plecie androny - nie wolno się z nim nie zgadzać, bo to przecież autorytet. O pewnym redaktorze naczelnym i pewnym stoczniowcu (których zasług dla demokratyzacji nie śmiem wszak podważać) nawet nie ma co wspominać - jeżeli ktokolwiek jest przeciw nim, to karzeł moralny i szaleniec.

3. Sprawy religii

Oczywiście, możesz być katolikiem. Bez względu na to czy nim jesteś, uważaj Jana Pawła II za największy autorytet moralny, choćbyś wiedział o nim tyle, że był papieżem i wcinał kremówki. W każdym razie, skoro już jesteś katolikiem, to musisz przede wszystkim uważać, aby nie zostać fanatykiem. Jak to osiągnąć? Prosta sprawa. Przede wszystkim, nie wolno Ci uważać, że katolicyzm jest w jakimś stopniu lepszy czy bardziej prawdziwy niż jakakolwiek inna religia. Uważasz, że Jezus jest Bogiem? - OK. Muzułmanie tak nie uważają? Też OK. Przecież nie ośmielisz się twierdzić, że Ty masz rację, a oni nie. Możesz uważać że Bóg istnieje, ale nie możesz przy tym upierać się, że to cokolwiek więcej, niż Twoje przekonanie. Jeśli już jesteś chrześcijaninem, warto też, żebyś przestał chodzić do kościoła. Utrzymuj, że liczy się to, jakim się jest człowiekiem albo, że nie chodzisz, bo nie masz takiej potrzeby. Wypinając z dumą pierś, tłumacz: "wierzę w Boga, a nie w Kościół"; "jestem wierzący-niepraktykujący". Uważaj się przy tym za dobrego katolika.

Mały test:

Obrazek A

Obrazek B

Jeśli uważasz, że obrazek A to skandaliczna i niedopuszczalna obraza uczuć religijnych, podczas gdy na obrazku B widzimy zabawę konwencją i trzeba być fanatykiem, żeby dostrzec w niej coś niestosownego - zdałeś.

4. Własne zdanie

Uważaj, że trzeba je mieć. I miej. Na każdy temat. Co ważne, w przypadku, kiedy w dyskusji nie idzie Ci jego obrona, kiedy Twój oponent udowadnia Ci, że w dupie byłeś, gówno widziałeś, rzeknij z powagą: "Każdy ma swoje zdanie - ja mam swoje, a Ty swoje. Ja nie oczekuję, że Ty swoje zmienisz, więc Ty uszanuj moje prawo do własnego zdania."

5. Złote myśli

Poza tym, uważaj, że trzeba być sobą. I trzeba być tolerancyjnym. I najważniejsze w życiu jest szczęście. Wypowiadaj te zdania tak, jakbyś myślał nad nimi trzy dni i trzy noce. Możesz też spróbować wrzucić jakiś refleksyjny demot na demotywatory.pl. Jak się nie uda, to plusuj te, które już tam są.

6. Dualizm

Uważaj Polskę za pole wielkiej bitwy dobra ze złem, czyli PO z PiSem. Jeżeli ktoś nie jest za PO, to bez wątpienia jest pisowcem, bez względu na to, co mówi o PiSie. Uważaj słowo "pisowiec" za najgorszą obelgę jaką zna nasz język. Używaj jej na lewo i prawo, za każdym razem kiedy się z kimś nie zgadzasz w kwestiach politycznych. Uważaj, że to załatwia sprawę. Bądź przekonanym, że czyni Cię to obrońcą demokracji. I że fakt bycia bezmózgim wyznawcą Tuska, sprawia, że jesteś dziesięć razy fajniejszy od bezmózgich wyznawców Kaczyńskiego.

kącik wyborczy

W związku ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi, dla wszystkich kandydatów, krótki przewodnik po elektoracie. Rzecz mogłaby się wydawać skomplikowana, wszak na wynik elekcji rzutują liczne, nakładające się na siebie podziały społeczne, wynikające między innymi z historii i gospodarki. Faktycznie jednak, sprawa jest bardzo prosta. Otóż w kwestii przekonań politycznych, ludność Najjaśniejszej Rzeczpospolitej dzielimy na osiem grup.

1. Ludzie, którzy mają to w dupie - najliczniejsza część elektoratu, uważająca wszystkich polityków za kurwy i złodziei. Daje ona temu wyraz poprzez nieuczestniczenie w wyborach i zaniżanie frekwencji, wywołując tym płacz i zgrzytanie zębów wszelakich autorytetów. Generalnie z tą grupą mógłbym sympatyzować, jednak większość owych ludzi wykazuje przy tym erudycję na poziomie pewnego anty-miłośnika futbolu.

2. Elektorat PSLu - banda wieśniaków, nie ma nad czym się rozwodzić.

3. Stara lewica - zgraja starych kretynów ślepo wierzących skurwysynom, którzy przeżarli kasę na ich emerytury. Ulubiona lektura: NIE, Trybuna, Przegląd.

4. Stara prawica - zgraja dewotek ślepo wierzących skurwysynom, przeżerającym to, co z owych emerytur zostało. Ulubiona lektura: Nasz Dziennik.

5. Młoda lewica - jeżeli masz poniżej 40 lat i głosujesz na SLD, to mam złe wieści, prawdopodobnie jesteś pedałem. Do tego wataha rozwrzeszczanych brzydkich dziewczyn z permanentnym PMSem i garstka pierdolonych wodniczków szuwarków, przywiązujących się do drzew pod Augustowem. Ulubiona lektura: Krytyka Polityczna.

6. Młoda prawica - pryszczaci siedemnastolatkowie pożytkujący swoją energię nie na imprezy, piłkę nożną i koleżanki, jak ich normalni koledzy, ale na ciągłe pieprzenie o utopii wymyślonej przez Jego Królewską Mość, którym to ciągłym pieprzeniem doprowadzają do szału normalnych ludzi. Poza tym grupki ich rówieśników poszukujących pretekstu do spuszczenia komuś wpierdolu, uważający pokazanie heil Hitler, o przepraszam, salutu rzymskiego za manifestację patriotyzmu. Ulubiona lektura: Fronda, Najwyższy Czas.

7. Prawicujące centrum - masy idiotów, którym Kaczyńscy wmówili, że rządy PO to zagrożenie dla suwerenności. Ulubiona lektura: brak; Wiadomości na Jedynce. Część czytałaby Rzepę, ale ich nie stać, zresztą Fakt znacznie bardziej odpowiada ich zainteresowaniom.

8. Lewicujące centrum - masy idiotów, którym Tusk wmówił, że rządy PiS to zagrożenie dla demokracji. Ulubiona lektura: brak; Fakty na TVN. Co bardziej zawzięci - Gazeta Wyborcza.

I tych ostatnich nienawidzę najbardziej.

niedziela, 28 marca 2010

Ura! Feldmarszałku!

Niniejszym ogłaszam wszem i wobec, że udało nam się wspólnym wysiłkiem natrzepać 50 notek (jedna Jakuba, trzy Przemysława i czterdzieści sześć moich :). Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałem się, że blog przetrwa dłużej niż trzy miesiące. A tu już prawie kwiecień. O dziwo, trochę zapału mi jeszcze zostało. Postaram się tworzyć co najmniej ze dwie notki miesięcznie, żeby nie zapomnieć, jak się składa zdania.

Wyszło jakoś tak, że tematyka bloga kręci się wokół Polandii i spraw z nią związanych, wokół szeroko rozumianej polityki i wokół popkultury. Nazwa "blog o dupie Maryni" była fajna na początek i w sumie wciąż może być, ale można by pomyśleć nad czymś, powiedzmy, trochę bardziej wzniosłym. Padł pomysł "Salon Recreativo". Ktoś ma lepszy?

Z tego miejsca dwa apele.

Pierwszy: Przemysławie, Jakubie, skrobnijcie coś czasem.

Drugi: Czyta moje/nasze wypociny ktoś, o kim bym nie wiedział? Jak tak, to się zgłaszać w komentarzach. Gdańsk tu czasem zagląda?

Pozdro.

przyjechał turysta pięknym nowym mercem w góry...

...wszędzie wolne pokoje więc szybko coś znalazł. Zajeżdża i pyta bacy:
- Baco a nie macie dzieci?
- Ni.
- Na pewno?
- Na pewno.
Wybrał się na szlak, wraca, a tam banda gówniarzy skacze mu po mercedesie, walą kijami, pourywali lusterka, szyby popękane. Turysta w głębokim stresie:
- Baco! Przecież mówiliście, że nie macie dzieci!
- To nie dzieci, to skurwysyny!

Dżołk powyższy przypomniał mi się, kiedy wynajdywałem w necie poniższe zdjęcia. Zgadujemy, które dzieciaki wyrosły na porządnych ludzi, a które wręcz przeciwnie? Odpowiedzi na dole (i w adresach fotek).

























Od góry: Trocki, Wojtyła, Stalin, Reagan, Ratzinger, Piłsudski, Lenin, Kim Dzong Il, Kennedy, Hitler, Himmler, Goering, Churchill, Bush.

niedziela, 21 marca 2010

38 milionów ziomów

Zagadeczka: ilu mamy Polaków?

Coś około 38 milionów, ja? Dokładnie 38 482 919?

Niezupełnie. Według szacunków Wspólnoty Polskiej, największej organizacji polonijnej, żyje nas na świecie obecnie ok. 60 milionów. Emigranci stanowią jedną trzecią narodu.

Największe Diaspory na świecie

NaródLudność w kraju [mln] Diaspora[mln] % ludności poza krajem Łącznie [mln]

Irlandczycy ~3,5 ~16,0 80 ~20,0

Żydzi ~4,5 ~13,0 75 ~18,0

Ormianie ~3,0 ~6,0 66 ~10,0

Albańczycy ~3,5 ~3,5 50 ~7,0

Portugalczycy ~10,0 ~5,5 35 ~15,5

Polacy ~40,0 ~20,0 33 ~60,0

Grecy ~10,5 ~5,0 30 ~16,0

Węgrzy ~9,0 ~4,5 30 ~15,0

Włosi ~52,0 ~22,0 30 ~75,0

Rosjanie ~118,0 ~27,0 20 ~145,0

Ukraińcy ~37,0 ~9,0 20 46,0

Chińczycy ~1100,0 ~30,0 3 ~1130,0

Szczegóły: http://www.wspolnota-polska.org.pl/index.php?id=pwko00

I jeszcze jedna ciekawostka.

zilk, ziająć i zieziurka

Fragment wczorajszych Faktów. Jeden z tych, po których mi po prostu witki opadają.

Nie chodzi wcale o to, że jakiś koleś nie miał lepszego pomysłu na spędzenie ośmiu lat, niż badanie dialektu kurpiowskiego. Chce, niech bada, mamy wolny kraj. Mam tylko nadzieję, że nie poszła na to kasa z budżetu. Jeżeli ktokolwiek poważnie traktuje ideę modernizacji, to powinien się zastanowić, czy ów szmalec lepiej rzucić badaczom wieśniaków z Myszyńca i okolic, archeologom dłubiącym w ziemi pod ciechanowskim zamkiem, czy może na przykład ludziom zajmującym się fotoelektryką.

Trzy godziny tygodniowo języka kaszubskiego w podstawówkach. Czy tym ludziom naprawdę odebrano resztkę rozumu? Przecież te trzy godziny można by przeznaczyć choćby na naukę drugiego języka - niemieckiego albo rosyjskiego. Wtedy dzieciak kończąc edukację znałby podstawy dwóch języków i jako taki przedstawiał znacznie większą wartość dla ewentualnego pracodawcy - jak nie w biznesie, to chociaż jako kelner na gdańskiej starówce, nie wspominając już o znacznym zbliżeniu do ideału humanisty. No ale nie, znacznie fajniej jest nauczyć go jakiegoś dialektu, który bez tego zginąłby śmiercią naturalną za góra 50 lat. Po cholerę, ja się pytam? I za czyje pieniądze?

I coś, czego nie rozumiem, no ni w ząb. Zamiast się cieszyć, że młodzi mieszkańcy Puszczy Kurpiowskiej się trochę ucywilizowali, że nauczyli się mówić jak biali ludzie, każdy jeden może się teraz umyć i pojechać do miasta, to się z tego robi problem. Że gwara zanika. Że bezpowrotnie tracimy część naszej kultury. Chuja tam tracimy. Skąd w ogóle pomysł, że kolesie rozrzucający od rana do nocy gnój w walonkach i kufajce mają coś wspólnego z kulturą. A contrario. To jest tak zwane chamstwo.

Prosiłbym tu o nie wyskakiwanie z równością kultur i tym podobnymi głupotami, bo nikt kto widział na własne oczy kurpia tego nie kupi. Owszem, spora część tak zwanej inteligencji, która ze wsi już wyszła, a do miasta jeszcze nie doszła, czuje podświadomą tęsknotę za sianokosami, młóceniem pszenżyta, wykopkami, etc. Tylko w taki sposób da się uzasadnić ową gloryfikację wsi spokojnej, wsi wesołej, bo innego wytłumaczenia po prostu nie znajduję.

Osoby zaangażowane w ten proceder, często nie zdają sobie sprawy z tego, co tak naprawdę robią. Jednak niektórzy, jak błyskotliwy koleś z Ruchu Autonomii Śląska, czynią to całkiem świadomie. Zastanawiać może, dlaczego Unia Europejska przeznacza tak znaczne fundusze na inicjatywy związane z "ratowaniem regionalnej kultury" czy "promowaniem lokalnego patriotyzmu". Odpowiedź jest prosta. Idea przezwyciężenia narodowych partykularyzmów jest obecna w UE od samych jej początków. Eurofederaliści zdają sobie jednak sprawę, że budowa jednej silnej tożsamości europejskiej od Lizbony po Helsinki jest projektem trudnym. Próbują więc - w dalekiej perspektywie - rozbić tożsamość narodową z jednej strony na paneuropejską, a z drugiej właśnie na regionalną. Daleki jestem poglądom Osoby z Południa, ale zaprzeczanie jakoby światowa lewica podejmowała wszelkie starania w celu osłabienia nacjonalizmu jest po prostu ignorancją. Gdyby ktoś miał ochotę poczytać, polecam zbiór eurogłupotek Sławka Sierakowskiego i kolegów.

niedziela, 7 marca 2010

niedziela, 28 lutego 2010

Radek Sparrow

Przemówienie R. Sikorskiego do narodu. Oraz z czym mi się to skojarzyło.

Charyzma przeciętnej katechetki. Kurwa. Absolwent Oksfordu, dziennikarz z wyższej półki, laureat World Press Photo, facet o zajebistej prezencji i wcale ładnym życiorysie, a robi z siebie takiego pajaca.

I jeszcze cudna perełka, którą udało mi się odnaleźć, artykuł z Wyborczej z roku 2005. Na gościa w nim opisanego oddałbym głos bez chwili wahania. Tyle, że to już najwidoczniej pieśń przeszłości.

Pamiętamy dwudziestopięciolecie Nobla dla Wałęsy? Khem, khem: "Panie Prezydencie, Pan się nie przejmuje tym, co niektóre karły moralne w tej chwili wygadują". No to zacytujmy - za Gazetą - fragment artykułu Sikorskiego dla angielskiego Spectator.

"Jak to się stało, że Lech Wałęsa, symbol antykomunistycznych rewolucji 1980 i 1989 roku, zaczął w końcu współpracować z tymi samymi ludźmi, których pokonał - i czemu nikt takiej sytuacji nie przewidział? (...) Próbowałem wyjaśnić fenomen Wałęsy. Określiłem go jako kogoś, kto jest nieokrzesany, nieprzewidywalny, nieodpowiedzialny, dyktatorski, próżny i skłonny do manipulacji, wciąż jednak miałem nadzieję, że będzie działał w instytucjonalnie określonych ramach, ustali wyraźny plan i będzie go realizował ze swą zwykłą determinacją.

Ale moralny autorytet polskiej prezydentury nie był dla niego wystarczający. Jak każdy prostak - a Wałęsa jest nim w głębi duszy - lubi »fizyczne « sprawowanie władzy, lubi dekretować, wydawać rozkazy, powoływać i odwoływać premierów, gdy ma na to ochotę. Zamiast wykonywać zaplanowane zadania, Wałęsa sprawuje władzę dla samej władzy. Nikt nie rozumiał tego lepiej niż starzy komuniści, nikt też nie był lepiej przygotowany, by mu pomóc”.

Szacun.

garść cytatów

Zbierało mi się na głębszy wywód, ale stwierdziłem, że chyba jednak nie mam ochoty. Żeby dostatecznie rozwinąć temat musiałbym naskrobać dosyć długi esej, do tego sprawa jest zbyt poważna, żebym mógł sobie pozwolić na rzucanie kurwami na lewo i prawo. W takim wypadku, to co zacząłem tworzyć spróbuję streścić przy najbliższym spotkaniu, a póki co, pozwolę sobie przytoczyć kilka ciekawych wypowiedzi, które udało mi się wyszperać.



"Cóż to jest ten Kościuszko? W waszych tylko głowach on jest jakimści bohaterem nadzwyczajnym, do którego los narodu przyłączono. On sławnym imię swe uczyni nieochybnie, ale pamiętaj waćpan, że po skończonej jego roli i rola Polski się skończy"

hr. Karl Toll, poseł szwedzki



"Partya niemiecka chętnie by była się z nami połączyła, aby się przy pomocy naszej władzy utrzymać. Byłaby chciała znaleźć między nami takich, którzy by chcieli dojść w Rosyi do wyższych stopni i razem z nimi utrzymać władzę i rządzić Rosyą. Jedynie rodowici Moskale byli nam niechętni i z tem się nie kryli. Nieraz od nich słyszałem: Im więcej cesarz dla was zrobi, tem prędzej wy wzniecicie powstanie. I ziściły się ich przewidywania. (...) Nieraz rozbieraliśmy tę kwestię z Lubeckim. Nie wierzył on ani w naszą własną siłę wybicia się na wolność, ani w niczyją obcą pomoc. Chciałby był, abyśmy korzystając z naszej wyższości intelektualnej (która jeszcze wtenczas istniała) pchali się nie tylko w Królestwie, ale i w Rosyi do wsztstkich urzędów i do tego doszli, aby nie Rosya nami, ale my Rosyą rządzili. (...) Nie zastanawiał się xiążę, że u nas była to rzecz zupełnie niemożliwa. Kto byłby chciał tą drogą się puścić i starał się o zrobienie kariery w Rosyi, byłby był przez swoich tak okrzyczany, że byłby musiał albo od swej myśli odstąpić, albo mając swoich nieprzyjaciółmi, oprzeć się na Moskalach i sam się zmoskwicić"

Lew Sapieha



"Wywołując powstanie, do którego czynimy przygotowania, spełniamy ten obowiązek w przekonaniu, iż dla stłumienia naszego ruchu Rosja nie tylko kraj zniszczy, ale nawet będzie zmuszona wylać rzekę krwi polskiej; ta zaś rzeka stanie się na długie lata przeszkodą do wszelkiego kompromisu z najeźdźcami naszego kraju, nie przypuszczamy bowiem, aby nawet za pół wieku naród polski puścił tę krew w niepamięć i aby wyciągnął rękę do nieprzyjaciela, który tę rzekę wypełnił krwią polską"

Stefan Bobrowski



"Dowódcy otrzymali nakaz wywiadywania się o formujących się powstańczych oddziałach z zalecieniem, by sami bitwy nie zaczynali, a nawet nie mieli ostro nabitej broni. (...) Baron Raden, pułkownik i naczelnik piotrowskiego okręgu, przyznał otwarcie jen. Krasnokutskiemu, że on z zasady oddziałów powstańczych nie starał się niszczyć ostatecznie.: Niech uciekają i formują się na nowo i występują jako nowe oddziały. My ich znowu przetrzepimy, a potem znowu i znowu! Tymczasem zaś (wskazując na szyję) znajdzie się Władymir (order św. Włodzimierza) i może co innego!"

N. Berg



"Naród miałby prawo postawić mnie pod mur i rozstrzelać, gdyby oni [Francuzi i Brytyjczycy] nie byli weszli do wojny"

Józef Beck



"Byłem całkowicie zaskoczony wybuchem powstania w Warszawie. Uważam to za największe nieszczęście w naszej obecnej sytuacji. Nie miało ono najmniejszych szans powodzenia, a naraziło nie tylko naszą stolicę, ale i tę część Kraju, będącą pod okupacją niemiecką, na nowe straszliwe represje. (...) Chyba nikt uczciwy i nieślepy nie miał jednak złudzeń, że stanie się to, co się stało, to jest, że Sowiety nie tylko nie pomogą naszej ukochanej, bohaterskiej Warszawie, ale z największym zadowoleniem i radością będą czekać, aż się wyleje do dna najlepsza krew Narodu Polskiego. Byłem zawsze, a także wszyscy moi koledzy w Korpusie zdania, że w chwili, kiedy Niemcy wyraźnie się walą, kiedy bolszewicy tak samo wrogo weszli do Polski i niszczą tak jak w roku 1939 naszych najlepszych ludzi – powstanie w ogóle nie tylko nie miało żadnego sensu, ale było nawet zbrodnią.(...)"

gen. Władysław Anders



"W wojnie nie chodzi o śmierć za ojczyznę, ale o sprawienie, aby tamci skurwiele umierali za swoją."

gen. George Smith Patton jr.

odnośnie ostatniej dyskusji

piątek, 22 stycznia 2010

zagadka

20 maja 2008, ponad rok przed ukończeniem budowy, Burdż Chalifa został najwyższą konstrukcją w dziejach ludzkości. Wiedzą może Panowie (i ewentualnie Panie), do jakiego wytworu ludzkiej techniki należał ten tytuł przed 20 maja? World Trade Center? CN Tower? Petronas Tower? Shanghai World Financial Center?

Nic z tych rzeczy. Chodzi o przeszło półkilometrowy słup w Konstantynowie. Polak potrafi.