niedziela, 8 grudnia 2013

wyklęty powstań dżenderze ziemi!

Coś mi się lol pierdoli, a zatem zamiast zająć się tą pasjonującą rozrywką, trochę się dziś powymądrzam. Będzie o dżenderze. Jedna z największych i najbardziej bezczelnych koterii w tym kraju (peesel i pezetpeen stanowią tu poważną konkurencję) znalazła sobie jakiś czas temu nowego wroga, którym jest właśnie rogaty i ogoniasty Dżender. Ślipia mu ponoć świecą jak latarnie, do tego nos jak haczyk, kurzą nogę i krogulcze ma paznokcie. Siły postępu w osobie Marszałki Nowickiej przystąpiły natychmiast do kontrataku. Na Tłiterze - ulubionym medium sił postępu - obwieściły, że Dżender rzeczywiście nadchodzi, ale niesie ze sobą sam miodzik. Jest przy tym jedyną nadzieją na ratunek dla biednej młodzieży sodomizowanej bezlitośnie przez kler.

Nie mogąc zatem mieć wątpliwości, iż jakieś dżęderowe widmo rzeczywiście nad Rzeczpospolitą krąży, postanowiłem co nieco wiedzy o owym bycie zaczerpnąć. Z braku czasu i chęci, ograniczyłem risercz do wikizdroju wszelkiej mądrości oraz do lektury głośnego swego czasu programu gier i zabaw dla przedszkolaków "rosnę na pedała", znaczy się, przepraszam, "równościowe przedszkole".

Z tego co zrozumiałem idea dżenderu przedstawia się w sposób następujący. Człowiek ma płeć biologiczną (z amerykańska SEX), którą warunkują geny, a która przejawia się w posiadaniu takich a nie innych gonad und genitaliów. Przekłada się to także na określone różnice hormonalne, fenotypowe (cycuszki na ten przykład), somatyczne (jak wielkość kopyta) oraz odmienności w budowie mózgu. Płeć biologiczna - zwłaszcza hormony - warunkuje też w jakimś stopniu osobowość danej persony. Na tych fundamentach zbudowana jest z kolei płeć kulturowa (z amerykańska GENDER), czyli z grubsza suma cech i zachowań, przekazywana poszczególnym jednostkom w ramach procesu socjalizacji. Obraz ten zależy od danej kultury, jako że nieco inaczej "prawdziwego mężczyznę" wyobraża sobie pani Apolonia spod Sokółki, inaczej jej prawnuczka na londyńskim zmywaku, a jeszcze inaczej dziewczęta afgańskie, wietnamskie, czy wybrzeżokościosłoniowe. Podobnie zresztą rzecz się ma z wyobrażeniami o istocie kobiecości - przy istnieniu jakiegoś tam wspólnego mianownika.

I na tym się z grubsza kończy dżender jako teoria naukowa, której chyba trudno odmówić jako takiej słuszności. Ciekawi mnie tylko, czy płeć kulturową posiada różnoraka fauna, jako że pojęcie "kultury" było dotąd zarezerwowane dla gatunku ludzkiego. Na przykład samce pingwinów (osobopingwinów?) wysiadują jaja. Gdyby być konsekwentnym, chyba należałoby ową aktywność podciągnąć właśnie pod pingwini dżender, jako że jest to - jak w mordę strzelił - "różnica nie wynikająca bezpośrednio z biologicznych różnic w budowie ciała pomiędzy płciami, czyli dymorfizmu płciowego".

Reszta teorii dżender to już raczej ideolo. Pierwszym wnioskiem wypływającym z powyższych przesłanek ma być konstrukcja "tożsamości płciowej", do jakiegoś tam stopnia oderwanej od tego, czy dany osobnik trzyma w spodniach faję czy też wadżajnę. I o to chyba też najbardziej dupa piecze szerokie kręgi bogoojczyźniane. Osobiście śmiem twierdzić, że ludzi, którym się merda czym ich natura stworzyła jest chyba dosyć niewielu (sam żadnego nie poznałem, raz tylko takiego widziałem w metrze). Sprawa musi być przykra, ja bym chyba w takiej sytuacji wolał leczyć głowę niż (dosyć radykalnie) siusiaka, ale pozostaje współczuć. Jeśli ktoś już postanowi zrobić z siebie monstrum, to cóż mi szkodzi zamiast "towarszyszem" nazwać go "prosze panio". Do typa przebranego za świętego Mikołaja mogę mówić "Święty Mikołaju", do chytrej kutwy "Panie Mecenasie", no to co mi tam.

Odnotowawszy powyższe, przejdźmy do pobieżnej analizy dżenderoprogramu przedszkolnego, za który jakieś szczwane bestyje wyciągnęły ponoć z Narodowej Strategii Spójności ok. półtora dużej bańki. Sam ten fakt sprawia, że cały program uważam za JAWNE KURWA ZŁODZIEJSTWO, a żadnej z autorek ręki bym nie podał (nie wspominając o dysponentach tego kapitału). Socjalizm totalitarny zmienił się w koncesyjno-etatystyczny. Ale rzecz warto przejrzeć jako ładny przykład przełożenia teorii na praktykę. Całościowo nic specjalnie ciekawego, mnóstwo pierdolenia, problemy ze spójnością całego przekazu (dosyć standardowe: chłopcy i dziewczęta są równi, a stereotypy nieprawdziwe, ale co by się stało drogie dzieci, gdyby w polityce było więcej kobiet? jakie wartości by wniosły? czy świat byłby wtedy lepszy? - s.45).

Istota problemu opiera się chyba, jak to często, o arystotelesowski złoty środek. Jakiś czas temu usłyszałem pod blokiem modną panią, dla której oczywistością było odpowiedzieć swojej kilkuletniej córce "samochód na urodziny? oj, Samanto/Dżesiko/Pamelo samochody to chyba dla chłopców". A chuj Ci babo szkodzi kupić dzieciakowi samochód, jak nie chce lalki? Podobnież, nie widzę żadnej szkodliwości w opowiedzeniu przedszkolakom bajki o Kopciuszku, który miał problem ze zjebanymi braćmi, ale w nagrodę za pracowitość zamoczył na koniec w królewnie. Znalazłem swego czasu bardzo sensowny dżenderartykuł, który zabłąkał mi się gdzieś niestety w otchłaniach sieci. Autorkę strasznie mierziło budowanie w małych dziewczynkach poczucia zależności pomiędzy ich wyglądem a całościową wartością. Poprzysięgła zatem zupełnie ignorować sukieneczki, buciki, fryzurki, etc. znanych sobie gówniar, nie używać frazy "ojejkujejku, aleś ty piękna", a zamiast tego z premedytacją rozbudzać i pochwalać ciekawość świata (w zakresie dinozarłów, koników, czy co tam dzieci lubią). Props dla tej pani moim zdaniem. Jako zatwardziały seksista, uważam, że dżenderyzm jest sporą szansą dla ludzkości. Daje bowiem nadzieję, że duża część najbardziej popieprzonych różnic pomiędzy płcią piękną a normalnymi ludźmi nie jest dana z przyrodzenia, ale może zostać wyeliminowana w procesie socjalizacji. Podejrzewam zresztą, że w drugą stronę też to działa.

Gorzej, kiedy złoty środek zostawiamy daleko w tyle i zaczynamy inżynierię społeczną - a na to się trochę zapowiada. Być może rzeczywiście dżenderospołeczeństwo byłoby przyjemniejszym miejscem do życia, niż Podkarpacie 2013. Jednakże wychowując latorośl, wypadałoby mieć świadomość, że za lat kilkanaście będzie ona uczyć się, dyskutować, pić i pieprzyć się właśnie z Polakamicebulakami. Ci zaś będą oczekiwali od swych przyjaciół i partnerów cnót przypisywanych tradycyjnie i po faszystowsku do określonej płci biologicznej. Robiąc z syna małą pizdę, a z córki troglodytkę z włochatymi pachami, robicie to Państwo na odpowiedzialność niestety nie tylko własną.

A morał z tego wszystkiego taki, że pomysł jest z grubsza niegłupi, ale trzeba by go trochę podreperować. Przestajemy uznawać, że określona płeć usprawiedliwia określone przywary - cudnie. Przestajemy tłumaczyć dziewczętom, że mają się bawić po dziewczyńsku - jeszcze lepiej (bo niby dlaczego). Przestajemy - w imię równości - oczekiwać od dzieci wykazywania się danymi zaletami (jak na przykład niemazanie się) - nope, nope, nope. I chyba tyle w temacie.