poniedziałek, 27 stycznia 2014

przemówienie z dnia siódmego

1. Przelewam na papier, żeby nie zaginęło w pomroce dziejów: polska piłka nożna to trochę jak pedofilia. Jaranie się tym jest chore.

2. Jak wyżej: w piekle jest specjalny kocioł dla polonistów, którzy nie byli uprzejmi wyjaśnić młodzieży, że literacka wielka miłość nie spada jak grom z jasnego nieba, ale do pewnego stopnia człowiek ma nad tym wszystkim kontrolę.

3. Gość prowadzący na fejsbuniu profil Polecam poczytać Cata wrzucił niedawno taki tekst: cała niemiecka filozofia XIX wieku z Heglem na czele ogłupiła ludzkość na trzy pokolenia. Marks – który zresztą, jako prawy Żyd, targował towarem cudzym, bo cały materializm historyczny był wymyślony przez Feuerbacha, pastorowicza niemieckiego – przejął zupełnie idiotyczną metodę myślenia tego durnia Hegla. Poproszony o rozwinięcie tematu, facet pisze tak: cały Hegel nic nie ma wspólnego z nauką. Jego twierdzenia i teorie nie są oparte na wiedzy, a stanowią tylko uzewnętrznienie jego indywidualności i nic więcej. [...] Charakter naukowości nadaje Heglowi jego terminologia całkowicie specjalna. Uprawia on grę formułek i z jednej formułki wynika u niego inna formułka, niby w podręczniku chemii. Ludzie uczą się tych formułek, operują nimi, czują się wyżsi od tych, którzy heglowskich terminów i formułek nie znają, i to ma być nauka. Jest to tylko gra, zabawa w naukę, rzecz w swej istocie komiczna. To jakaś mistyfikacja nauki, a nie nauka.

Nie chcąc wierzyć na słowo, postanowiłem trochę zgłębić temat. Oprócz wikipedyj i wykładów na youtubie, przebrnąłem przez (na szczęście niedługą) Filozofię XIX wieku panów E. Coertha, P. Eblena i J. Schmidta. Wymienieni panowie wydają się miłośnikami Hegla, bowiem poświęcają mu mniej więcej połowę opracowania, odnosząc się doń ze sporym podziwem. Wniosek po lekturze taki, że Hegel jest dureń. Kogo system heglowski ciekawi, tego odsyłam choćby do wiki, gdzie omówiono całość całkiem zgrabnie. Mniejsza jednak o same wnioski, a bardziej o metodę. Całość opiera się na racjonalizmie spekulatywnym, czytaj: jeden chuj czy to ma jakiś sens, ale obczajcie jak fajnie brzmi. Najbardziej jednak fascynuje pozycja Hegla wśród myślicieli i fakt, że jego wypociny nie zostały powszechnie uznane za wypociny właśnie. Trochę mi to posypało dotychczasowy ogląd świata.

4. Wybrałem się niedawno na Perwersyjny przewodnik po ideologiach Żiżka. Całość daje radę, czołowy przedstawiciel marksizmu-faflunizmu nie odkrywa wprawdzie Ameryki i - jak to marksista - w paru miejscach się zwyczajnie myli, ale mimo to obejrzałem z przyjemnością. Najciekawsze spostrzeżenie jest takie: kiedy powstawała psychoanaliza, zajmowała się konfliktem: korzystanie z życia vs. religijna etyka i kultura mieszczańska. Teraz najczęstszym problemem jest obawa pacjentów, że niedostatecznie korzystają z życia, chociaż nic ich nie powstrzymuje. Żiżek konfrontuje to z reklamą Coli, w której schłodzone limoniadło wywołuje u ludzi stan regularnej euforii.

5. Zetknąwszy się z dwoma powyższymi tworami, jak również z Ziemią Obiecaną Reymonta, którą udało mi się wreszcie skończyć, pozwolę sobie chwilę pofilozować. Pierwsze spostrzeżenie jest takie, że - w prozie jak i w publicystyce - straszliwie nadużywa się pojęcia wolność, rozumiejąc je zwykle dosyć jednowymiarowo. Człowiek jako zwierzę i tak musi żreć, i tak musi mieć norę. Żeby mieć jedno i drugie, musi w jakiś tam sposób to zdobyć, co się definiuje jako praca. O ile wolność da się zasadniczo zdefiniować od strony negatywnej (że nikt człowieka na sznurku nie prowadza), to wchodzenie w refleksje o prawdziwej wolności - zwłaszcza takiej ukochanej ponad życie - zwykle przy bliższym spojrzeniu okazują się jałowe.

Drugie pojęcie - szczęśliwość. Dróg do osiągnięcia takowej wyznaczono ileś tam, natomiast definicje owego stanu szczęśliwości pojawiają się już rzadziej. Co jest chujowe w tym pojęciu, to domniemana dychotomia - jesteś szczęśliwy (i wygrywasz życie), albo nie (i przejebałeś), przy czym nie do końca wiadomo co przez to słowo miałoby się rozumieć.  

6. Posłowie do ostatniej notki. Nie ma czegoś takiego jak ideologia dżender! Bo dżender to jest uznana teoria naukowa. A takiego chuja, tępa strzało! Ewolucjonizm to też jest uznana teoria naukowa, ale kto twierdzi że nie budowano na niej ideologii, ten cymbał. Tym bardziej, jeżeli jedna i druga paniusia uznały, że oto wiedzą do jakiego stopnia zachowanie człowieka wyznaczone jest przez hormony (o ile w ogóle jest) i będą zgodnie z tą wiedzą formowały przyszłe pokolenia.