poniedziałek, 30 listopada 2009

kącik szołbizu

Był już Idol, było You Can Dance, było kilka innych programów na zagranicznej licencji, które przyciągały tysiące ludzi na castingi, a miliony przed telewizory. No i przyszedł czas na polską wersję Britain's Got Talent. Blog w założeniu miał być o dupie maryni, więc pozwolę sobie skrobnąć kilka słów o owym szoł. Rzecz sama w sobie jest bardzo fajna. Co prawda, niektórym się ten program pomylił z Szansą na Sukces, niektórym zaś ze wspomnianym You Can Dance, jednak ogólnie daje radę. Daje radę, pomimo usilnych starań trzech osób stanowiących szanowne jury. Nigdy nie wiadomo, czy utalentowany młodzieniec nad którym owo grono rozpływało się w zachwytach przed miesiącem, nie okaże się nagle nudny i w ogóle jakiś taki bez polotu. W założeniu jury miało się składać z jednego cool, młodzieżowego, sarkastycznego (bardzo modne ostatnio słowo) idola nastolatków, dobrotliwej i pełnej wdzięku doktor Zosi oraz ostrej jak żyleta rockmenki. Wyszła - jak zwykle - chujnia z grzybnią.

Zacznijmy od owej rockmenki. Zdarzyło jej się przed kilkunastoma laty krzyknąć na jakiejś gali "nauczyciele fuck off". Jako że polski showbiznes w skandale nigdy nie obfitował, zrobiło się z tego wielkie halo, a dziewczyna ze zgryzem kapibary została naszą naczelną skandalistką. Twórcom programu umknął jednak pewien drobny fakt - to było dawno. Obecnie, pani Chylińska jest (jak sama zresztą przyznaje) największą pierdołą w składzie jurorskim i naprawdę niewiele trzeba, aby z zachwytu mało się nie spieprzyła ze stołka. O jej nowej płycie nie ma się co wypowiadać, bo to szkoda słów po prostu.

Kandydatka numer dwa - Małgorzata Foremniak. Zdradzę Państwu sekret - Foremniakowa ma już 42 lata. Że co? Że nic nowego? Ano, ja to wiem, Wy to wiecie, a pani Foremniak najwyraźniej nie do końca. Słuchając jej komentarzy, mam nieodparte wrażenie, że przed każdym występem gorączkowo przegląda naszą-klasę, w poszukiwaniu jakichś "wyjechanych", "młodzieżowych" tekstów, których mogłaby użyć przy ocenach. Z drugiej jednak strony, doktor Zosia lubi czasem podzielić się cząstką swojej życiowej mądrości. Wtedy słyszymy nadzwyczaj głębokie refleksje o tym co jest w życiu najważniejsze, co wspaniałego mają w sobie ludzie i jak powinni to wykorzystać, jednym słowem pierdolenie takie, że uszy więdną. Oczywiście, wypowiedziane naturalnym dla gwiazd TVNu tonem profesora belwederskiego.

I trzeci juror, mój ulubiony Kuba Wojewódzki. Generalnie jego program w Esce Rock jest wporzo, talk show w telewizji też ujdzie, jeżeli są fajni goście (i nie ma dowcipów z basha). Rubryka w Polityce, w której obrabia potem dupy swoim rozmówcom również jakiś tam poziom (jak na kącik plotkarski) trzyma. Jednak jedna cecha pana Wojewódzkiego jest wyjątkowo irytująca: czasami z naprawdę zabawnego clowna, próbuje przeistoczyć się w Stańczyka, a wtedy widzimy zwykłego pajaca. Wot, przykład. Dlatego, drogi panie Kubo, taki apel: jak chce się być sumieniem narodu, to dobre obyczaje nakazują krytykę narodu własnego, nie zaś swoich gospodarzy. Nie podoba się nad Wisłą, to trzeba wracać nad Jordan. Nie wspominając już o niezrozumiałej dla zwykłego człowieka tendencji, do uważania każdej walki z dobrymi obyczajami za coś wręcz wspaniałego. Zupełnie jakbym Wyborczą czytał.

sobota, 28 listopada 2009

panel dyskusyjny

Taka myśl mnie ostatnio naszła. Jest rok 1864. Wojna secesyjna zbliża się ku końcowi, wojska Unii zdobywają coraz większą przewagę nad Konfederatami. Armie francuskie dokonują niespodziewanej inwazji na Meksyk. Na starym kontynencie, Niemcy walczą z Duńczykami o Szlezwik i Holsztyn, w Genewie powstaje Czerwony Krzyż, a w Londynie Pierwsza Międzynarodówka. W Sztokholmie Nobel otrzymuje patent na wynalezioną przez siebie nitroglicerynę. W Warszawie, na stokach Cytadeli, zostaje powieszony Romuald Traugutt, dyktator powstania styczniowego. Wkrótce zapada decyzja o rusyfikacji szkolnictwa i likwidacji klasztorów. Właściciele ziemscy podejrzani o udział w powstaniu mają obowiązek sprzedać swoje włości Rosjanom w ciągu dwóch lat. Wielu zostaje zesłanych na Sybir.

Wyobraźmy sobie, że w umyśle cara - być może za czyimś podszeptem - pojawia się innowacyjna idea. Wobec kolejnej insurekcji i braku perspektyw na ostateczną stabilizację sytuacji w Privislinskim Kraju, należy zmienić koncepcję prowadzonej polityki. Tak więc, Aleksander II wydaje dekret o utworzeniu całkowicie niepodległego państwa Polskiego. Tyle, że na Alasce.

Car myśli tak: obszar to daleki, zimny, bogactw naturalnych właściwie tam nie ma (złoto? jakie złoto? do gorączki jeszcze ponad 30 lat). Osadników mamy tam tylko czterystu, tyle co kot napłakał. Do tego niedaleko kręcą się Brytole, których od czasu wojny krymskiej nie lubimy, a którzy nam tą ziemię mogą bez większych problemów podpieprzyć. Można by to sprzedać za jakiś psi grosz Amerykanom, ale raz że u nich wojna i mają ważniejsze sprawy, a dwa, że wcale nie wiadomo, czy zechcą kupić.

Dlatego zróbmy Polakom niespodziankę! U Jankesów służy generał Krzyżanowski, powstaniec z 1830, brat cioteczny Chopina. Gość ma jakieś tam pojęcie o Alasce, zrobimy go prezydentem albo premierem - powinien się nadać. Po ostatnich wydarzeniach, chyba już wszyscy wiedzą, że o wybiciu się na niepodległość panowie Lachy nie mają co marzyć. No to damy im alternatywę. Albo jeden z drugim pojedzie na drugi koniec świata, gdzie będzie miał niepodległą ojczyznę i spory przydział ziemi, albo będzie żył pod ruskim butem do skończenia świata. Jeśli się uda, elity których nie wytłukliśmy ani nie wysłaliśmy na Sybir, przestaną nam zawadzać, bo będą na antypodach. Chłopi raczej nie podskakują, zresztą zrobiliśmy im uwłaszczenie, więc wystarczy wieśniaków dobrze zrusyfikować i będziemy mieli czyściutką Ruś.

To co, jedziecie?

wtorek, 10 listopada 2009

Biedni, nieszczęśliwi

Nie chciałbym popadać w truizmy, ale obecnemu rządowi nic nie wychodzi lepiej niż PR. Mimo tego, że ich skuteczność pozostawia wiele do życzenia, wszystko potrafią ubrać w piękne słówka. "Biorę za to pełną odpowiedzialność" to słowa uwielbiane przez Premiera i używane chyba nawet wtedy, kiedy żona prosi go o wyrzucenie śmieci albo podtarcie tyłka wnukowi. Szczytem różnych słownych zagrywek jest stwierdzenie na którejś z konferencji prasowych, że jak się ludziom nie podoba, jak państwo buduje autostrady, to niech se sami zbudują.

Patos, granie na emocjach i przyrzeczenia to również ulubiona metoda partii rządzącej na afery. Wszyscy chyba pamiętają rozpacz i omdlenie posłanki Beaty Sawickiej, po ujawnieniu przez CBA jej kontaktów ze sławnym już dziś agentem Tomkiem. Według wielu jej zapewnienia o uczuciu do rzeczonego funkcjonariusza, naiwności i myślach samobójczych kosztowały PiS wygraną w wyborach. Taktyka obrana przez panią Sawicką okazała się wielce skuteczna.

Przeglądając Newsweeka z poprzedniego tygodnia nie mogłem przegapić wywiadu ze Zbyszkiem Chlebowskim, dotyczącym oczywiście afery hazardowej. No i szczerze mówiąc, moje pierwsze wrażenie - szkoda chłopa, taki uczciwy, łatwowierny, a go wrobili niedobrzy biznesmeni. I teraz tak mu źle. Ale czy to nie retoryka już mi dość dobrze znana? Zdania typu "W pierwszych chwilach przeżywałem takie emocje, że mogło się stać ze mną wszystko", albo "(...) czy w życiu nie prowadziliście rozmów >, wcale nie załatwiając sprawy?" czy w końcu "Przebiło się tylko to, że się spociłem" mocno mnie zastanowiły. Samobójcze myśli, zagubienie pośród złego świata i zapewnienia o uczciwości to coś, co z tak dobrym skutkiem wypróbowała Sawicka. Oczywiście, Zbyszek nie odstawiał spazmów i nie mdlał, bo to w zestawieniu z jego dotychczasowym wizerunkiem by nie zagrało. Myślę jednak, że swoje osiągnął. Jak pokazał poprzedni przykład, ludzie się na to nabierają.

W sumie cała ta historia skłania mnie do jednego, chociaż właściwie stwierdziłem to już dawno - z góry wiadomo, co od nich usłyszymy i w moim odczuciu słuchanie tego wszystkiego mija się z celem. Banał, ale cały czas trzeba mieć to w świadomości.

niedziela, 8 listopada 2009

kącik szpiega

The World Factbook - coroczna publikacja CIA zawierająca różnorakie informacje o poszczególnych państwach, terytoriach zależnych, etc. Fajna lektura na listopadowy wieczór.

sobota, 7 listopada 2009

jak zostać rasowym bucem po czterdziestce - poradnik

W życiu każdego mężczyzny nadchodzi ten moment, kiedy musi zdmuchnąć z urodzinowego tortu okrągłe czterdzieści świeczek. Może zrobić wówczas tylko dwie rzeczy: pozostać normalnym facetem lub zmienić się w typowego buraka. Dla tych z panów, którzy planują wybrać drugą ścieżkę, przygotowaliśmy krótki poradnik.


Po pierwsze: zapuść wąsy

Mój Panie, na zajazdach nie znacie się wcale;
Wąsalów - co innego, zdadzą się wąsale.
Nie we włości ich szukać, ale po zaściankach:
W Dobrzynie, w Rzezikowie, w Ciętyczach, w Rąbankach;
Szlachta odwieczna, w której krew rycerska płynie;
Wszyscy przychylni panów Horeszków rodzinie,
Wszyscy nieprzyjaciele zabici Sopliców!
Stamtąd zbiorę ze trzystu wąsatych szlachciców;

Od zarania dziejów niektórzy mężczyźni wpadają na irracjonalny pomysł wyhodowania sobie włosów między nosem a ustami. Po co? - tego prawdopodobnie nie dowiemy się nigdy. Jeśli jednak chcesz zostać rasowym, polskim czterdziestolatkiem, musisz zacząć od zapuszczenia wąsów. W swoim nowym image powinieneś także uwzględnić wielki bebzun oraz (z czasem) rozpaczliwie nieprzystrzygane resztki włosów nad uszami i karkiem.


Po drugie: zostań mistrzem kierownicy

Spokojnie, nie musisz zapisywać się na żadne kursy czy szkolenia. Skończyłeś przecież 40 lat, to naturalne, że prowadzenie samochodu masz opanowane do perfekcji. Teraz wystarczy pokazać to światu. Za każdym razem, kiedy ktoś za długo stoi na światłach, jedzie zbyt wolno, za szybko włącza boczne, słowem zrobi cokolwiek nie tak jak Ty byś tego wymagał - drzyj ryja. Owszem, nawet zwykłym kierowcom zdarza się czasem rzucić kilka bluzgów, Ty jednak stoisz poziom wyżej. Dlatego musisz pamiętać, aby swe uwagi wygłaszać możliwie najczęściej, najgłośniej i kierować je bezpośrednio do osoby która Ci przeszkodziła (a nuż usłyszy).


Po trzecie: imponuj elokwencją

Masz już cztery dychy na karku, naturalne jest więc, że wiesz o świecie naprawdę dużo. Szkoda by było zachować to wszystko dla siebie. Od czego są jednak młodzi faceci? Kolega córki, dzieciak siostry, współpasażer w PKP. Nie daj się zwieść pozorom, oni wszyscy tak naprawdę tylko czekają, abyś olśnił ich swą inteligencją i oczytaniem. Dlatego nieważne, czy dowiedziałeś się o czymś z porannego programu SuperStacji czy też wyczytałeś to w Imperium TV. Dziel się wiedzą i patrz, w jaki zachwyt wprowadzasz swych nieopierzonych słuchaczy.


Po czwarte: zostań lokalnym patriotą

Dotyczy głównie mieszkańców małych miast. Daj się zabić za to, że Twój zabity dechami kurwidołek jest znacznie lepszy niż każdy inny zabity dechami kurwidołek w tym kraju. Nie musisz mieć bladego pojęcia o historii i architekturze - Ty tu mieszkasz, więc to miejsce jest piękne, wyjątkowe, wartościowe. Amen.


Po piąte: znaj się na sporcie

Nie na jakiejś konkretnej dyscyplinie. Na każdej. Bądź święcie przekonany, że trenerzy, którzy siedzą w danym zawodzie od małego i czasem porobili już doktoraty, przy Tobie są zwykłymi patałachami. Pozory mogłyby wskazywać, że jakiś zawodnik zarabiający kilkaset tysiaków rocznie, ma pojęcie o tym, co robi. Błąd! Najlepsze pojęcie o sporcie masz Ty! Nie zapominaj o tym. Dlatego za każdym razem, kiedy oglądasz żużel, tenis ziemny, siatkówkę (o piłce nożnej to nawet nie ma co wspominać) - przejmuj dowodzenie! W lewo leć, kurwa! Podaj mu, gdzie leziesz?! No co ty robisz, kto cię uczył grać?! - te zdania powinny wejść na stałe do Twojego słownictwa. Pamiętaj także o regule z punktu drugiego: im głośniej wydzierasz mordę, tym bardziej się znasz.


Po szóste i najważniejsze: miej rację

W średniowieczu dysputy wygrywało się za pomocą argumentum ad verecundiam. Powołujący się na św. Ambrożego przegrywał z przyzywającym św. Hieronima, cytujący św. Grzegorza nie miał szans z odwołującym się do św. Augustyna. Nieistotne były racje, nie liczyło się rozumowanie - ważny był autorytet. A czy chodził po tym świecie kiedykolwiek większy autorytet niż Ty? Przeżyłeś już tyle, że znasz się na wszystkim jak mało kto. Dlatego nie pozwól sobie wmówić, że możesz nie mieć racji. Złośliwi mogą zbijać Twoje argumenty i próbować przedstawić Ci swoje. Nie daj się w to wciągnąć! Jeśli Ty coś mówisz, to musi być prawda i każdy kto zaprzecza, jest albo za młody albo zwyczajnie głupi.


Te sześć prostych kroków doprowadzi Cię prostą drogą do sukcesu. Przestrzegaj naszych porad, a już wkrótce staniesz się typowym facetem po czterdziestce - wąsatym i nieomylnym. Powodzenia!

kilka rzeczy, do słuchania których się raczej nie przekonam

1. Uliczny hip hop, zwany również Prawdziwym Hip Hopem

Owszem, teksty są często niegłupie. Owszem, zdarzają się błyskotliwe sformułowania, trafne porównania, ciekawy przekaz. Jednak słuchanie tego dłużej niż przez pół godziny powoduje u większości zwykłych ludzi chęć samookaleczenia, depresję i myśli samobójcze. Ja rozumiem, że życie na blokowisku jest doświadczeniem dosyć przygnębiającym, no ale ile można. Przy tej muzyce, twórczość Chopina emanuje radością i pozytywną energią, a "Czarna Madonna" brzmi jak gospel. Ów gatunek ma jeszcze jedną ciekawą właściwość - wszyscy jego słuchacze, bez względu na wiek, szybko osiągają przekonanie, że dobrze znają życie.


2. Rock lat osiemdziesiątych

Oczywiście, było kilka naprawdę fajnych utworów, mówię jednak o generalnym trendzie. O trendzie Eye of the Tiger. Zaczyna się od basu, potem gitarka. Wrażenie świetne, zapowiada się zajebista nuta. A potem wchodzi wokal i witki opadają. Generalnie, w utworach tamtego okresu fajny instrumental kontrastuje z okropnym śpiewem. Zero energii, zero poweru, zawodzi jeden z drugim, jakby chciał a nie mógł. Ja podziękuję.


3. Techno

"Ja nie słucham techno, wolę dance albo trance."
"To nie jest jakaś techniawa, tylko house."
"Owszem słucham techno, ale takiego czystego, prawdziwego techno, a nie jakiegoś syfu, co się teraz na dyskotekach puszcza"
"Obchody dwudziestopięciolecia Solidarności uświetni swoją obecnością Jean-Michele Jarre, wybitny twórca muzyki elektronicznej"

Panie kochany, jeden chuj! Ja rozumiem, że po paru piwach/drinach/kielonach, to może być fajne, nie ma nic złego w skakaniu do jakiejś techniawy na dyskotece. Ale słuchanie czegoś takiego w tramwaju, na trzeźwo (!) na mp3, tak głośno że rytmiczne "łup-łup-łup" słychać nawet w drugim wagonie - to już są rzeczy, o których się filozofom nie śniło. Nie wspominając już o wmawianiu ludziom, że to jest muzyka.


4. Disco Polo

Podobno wraz z prawem jazdy kategorii D, każdy zdający otrzymuje ciemne okulary i płytę z największymi przebojami disco polo. Z jakiegoś powodu jest to ukochany gatunkek kierowców autokarów, którzy przy okazji torturują swym wątpliwym gustem muzycznym conajmniej 40 pasażerów. Jak w przypadku powyższym, może się podobać, ale tylko po pijaku.


5. Viva

Nie MTV, bo oni sobie odpuścili i piosenki lecą tam tylko w nocy. Klikamy tutaj i tutaj. Co widzimy w górnym prawym rogu? Tak, tak, to nie zwidy - naprawdę, kiedyś na Vivie puszczali takie rzeczy. Najwidoczniej jednak panowie na górze doszli do wniosku że to się nie opłaca i od tej pory dzień w dzień dokonują zbiorowego gwałtu na muzyce, tłukąc ją przy tym kułakami po głowie. Sama Viva jest jednak tylko przejawem pewnego globalnego procesu ładnie opisanego przez Jona Lajoie w utworach Pop Song oraz Radio Friendly Song.


6. Dżem

Wyjaśnijmy sobie kilka rzeczy. Większość brudnych niedomytków, którzy wciąż chodzą pijani, wygląda mniej więcej tak i nie jestem pewien, czy naprawdę chcę słuchać o nich w piosenkach. Po drugie, nie wiem z jakiej racji śpiewający po polsku podmiot liryczny miałby dostać na chrzcie Billy. Wokal pana Riedla sobie odpuszczę, bo to się po prostu może podobać albo nie, a mi się nie podoba niesamowicie. Podobnie, jak niesamowicie mi się nie podoba pijacki etos, czyli dorabianie romantyzmu do a) naprucia się w gronie znajomych b) bycia menelem. Reszta piosenek Dżemu też do mnie nie przemawia.

wot, ciekawostka

W grudniu ubiegłego roku CBOS przeprowadził badanie na temat stosunku Polaków do innych narodów. Swoje uczucia wobec 35 nacji respondenci musieli wyrazić w siedmiostopniowej skali, gdzie 1 oznaczało niechęć, a 7 - sympatię. Ośrodek brał pod uwagę jedynie częstość występowania najwyższej noty. Zwyciężyli Włosi, na drugim miejscu byli Czesi, na trzecim Hiszpanie. Powyżej 50% załapali się jeszcze Anglicy i Słowacy. Listę zamykają Arabowie i Romowie z sympatią deklarowaną przez ok. 20% rodaków.

Wyniki badania przedstawione na wykresie (neewsweek.pl):