wtorek, 29 września 2009

Debiut

Powiem szczerze. Zazdroszczę kolegom umiejętności i łatwości pisania. Przede wszystkim jednemu. Dopiero ten blog naprawdę wzbudził podziw dla ich skilla. (kurwa ile to xp kosztuje taka umiejętność )

Ja również chciał bym wtrącić swoje kilka groszy i spróbować swojej siły na tym polu. Zacznę od przedstawienia pewnej postaci bo temat tej notki tyczy się tej jednej, konkretnej, znamienitej osoby: Janusza Kochanowskiego – osobiście dołączył bym tą zacną osobę do Hall of Fame. Parę dni temu 24.09.09 Profesor Kochanowski powiedział prawdę i za to został zbesztany przez media.

W programie Moniki Olejnik został zapytany przez prowadzącą : „Czy Pan nie lubi feministek? „ na to jak już zaznaczyłem szczerze odpowiedział „Nie lubię, bo one nie lubią kobiet. Bo nie są nimi kobiety spełnione w normalnych rolach". W odpowiedzi , Fakty w TVN-ie pokazały dwie zacne polskie feministki Annę Muchę (tfu) oraz Kazimierę Szczukę (tfu). Panie miały za zadanie przedstawić jak bardzo Profesor się myli. Pierwsza z feministek powiedziała: jak ona może czuć się nie spełniona przecież jest tak znamienitą aktorką, ostatnio szkoliła swój warsztat aktorski aż za oceanem, a teraz ma zamiar wystąpić w playboyu. Jak, że to normalna rola kobieca. Natomiast druga z pań powiedziała, że Ombudsman w ogóle nie lubi kobiet i jest negatywnie nastawiony do pięknej części społeczeństwa – jestem ciekaw co pozwala stwierdzić tej znamienitej polskiej intelektualistce ten fakt -. Żeby tego było mało to Lewica zorganizowała konferencje prasową potępiającą Pana Profesora.

Komentując całą te zajście, pozwolę sobie zacytować jedną również mądrą i zaszczytną osobę, Panią Profesor Radgowską „ To się w głowie nie mieście”. Niestety nie jestem w stanie pojąć o co tyle krzyku i lamentu. Czyżby sprawdzało się stare przysłowie, że prawda kole w oczy.

Zastanówmy się czy to całe równo uprawnienie jest okej i czy aby na pewno to ma sens. Po coś stworzono nas różnych, W życiu mamy pełnić inne funkcję. Czy ja też mam się czuć dyskryminowany bo nie mogę być w ciąży ?? Do mniej więcej tego typu oczekiwań sprowadza się dzisiejszy feminizm , nie jest już to ta sama idea którą prezentowały sufrażystki w dawnych czasach.

niedziela, 27 września 2009

Americano, pseudo po tacie

Swego czasu wiele mówiło się, że pod wpływem rozwoju kapitalizmu w naszym kraju, kultura polska "amerykanizuje" się. Niby to przejmowaliśmy tamtejszy styl życia, niby to zafascynowaliśmy się krajem hamburgera. Podobno Polacy wpatrzeni są w podopiecznych wujka Sama i chcą być tacy jak oni. Chcą robić to co oni, tym samym się bawić, to samo jeść.

A tu lipa.

Chcę amerykańskej kultury. A w Polsce jej w ogóle nie ma. No dobra, oprócz filmów. A co z resztą? Chcę komiksów. Chcę Spider-mana i Batmana. Nie ma. Chcę popularyzacji nowych form rozrywki. U nas moje ulubione gry dalej są postrzegane jako degenerujące mózg badziewie. Tam o elektronicznej rozrywce pisują 70 letnie babcie. Chcę wrestlingu, pysznych hamburgerów z frytkami i oponek (pączków). Chcę kawy, taniej i w dużych ilościach. I wreszcie, chcę jakości amerykańskich seriali w rodzimych produkcjach.

Nie, nie, nie marudzę na Polskę. Kocham ten kraj. Ale przecież możemy od innych brać to co dobre, bez psucia i pomijania naszej kultury. Lubię amerykańskie wymysły, a dostępu do nich nie ma praktycznie żadnego. Kilkukrotnie sytuacja na chwilę ulegała poprawie (wydawnictwa komiksowe), ale szybko wszystko wracało do przykrej dla mnie normy. No dobra, nie ma na to wszystko widocznie popytu. Szkoda.

kącik kulturalny

Krótka refleksja. Nie ukrywam, że do zabrania się za temat zmotywowała mnie ostatecznie dzisiejsza Cafe "Rz", nosiłem się jednak z tym zamiarem już od pewnego czasu.

Pieniądze na kulturę. Od pewnego czasu wszelakie media w kraju nad Wisłą nieustannie trąbią o kryzysie. Prawda to czy nie - opinie są różne, ale powszechnie znanym faktem jest, że z pieniędzmi w naszym narodowym skarbcu zawsze było cienko. I teraz wszelacy (szeroko rozumiani) twórcy na swoich zjazdach płaczą, że polska kultura w kryzysie, że rząd na kulturze oszczędza, że na kulturę pieniędzy nie ma. A pewnie, że nie ma. I nie będzie.

Przypomina się jednocześnie moja wizyta w Sochaczewskim Domu Kultury na wystawie "Malujące Ewy", ósmego marca Anno Domini bodajże bieżącego. Ów cudny wernisaż polegał na rozwieszeniu po ścianach pięciu malowideł na krzyż, które to arcydzieła wyszły spod pędzla kwiatu sochaczewskich malarek. Wydarzenie zgromadziło oczywiście lokalną śmietankę - wójta, burmistrza, ze trzech radnych, kilku dyrektorów. Pozostając w konwencji nabiału, mam wrażenie, że nie było tam człowieka który nie potrafiłby profesjonalnie wydoić krowy czy ubić beczułki masła. Tak więc do mikrofonu przystąpił pan bodajże burmistrz i podobnież, po wychwaleniu pod niebiosa talentów plastycznych swego elektoratu, zaczął biadolić o pieniądzach na kulturę. Że mało, że rząd nie daje, ale jest Unia, nadzieja w Unii, Unia uratuje sochaczewską kulturę, sochaczewska kultura niech nam żyje. Brawo, brawo, klap-klap-klap-klap, brawo, niech żyje!

Ręce opadają. Nie ujmując niczego lokalnym twórczyniom, nie wyobrażam sobie lepszej ilustracji powiedzenia "wyrzucić pieniądze w błoto" niż inwestowanie w ich talenta. Idea państwa opiekuńczego, mimo mojej (i nie tylko mojej) niechęci, ma swoje zalety. Jednak poświęcanie pieniędzy, których brakuje w służbie zdrowia, wojsku czy oświacie na kulturę - czy to lokalne rękodzielniczki, czy krakowskich konceptualistów - to już jest o krok za daleko. Korytarze wielu galerii świecą pustkami nie dlatego że nie ma pieniędzy, nie dlatego że naród chamski i nie ma za co go odchamić. Jest powód znacznie bardziej prozaiczny - nikogo nie obchodzą cuda na kiju, które tam wiszą. Ładne to to nie jest, do tego ani uczy, ani bawi, ani wzrusza. Niech się elita twórców zachwyca sobą nawzajem, proszę bardzo, niech nazywa to sztuką wysoką. Ale za swoje pieniądze.

Do tego dochodzi pani Julita Wójcik. Wpadła ona na pomysł, żeby w "Zachęcie" obierać ziemniaki. Co więcej, ówczesny kierownik galerii pomysłem był zachwycony i nie znalazł żadnych przeciwwskazań. Rzecz owszem, kontrowersyjna, a przekaz bardzo prosty. Sztuka jest wszystkim, wszystko jest sztuką. No dobrze, ja ASP nie kończyłem, jeżeli tak twierdzi elita polskich artystów, to pozostaje się zgodzić. No to czekam na honorarium, bo nie wiem w czym moje obieranie kartofli jest gorsze od tego w wykonaniu pani Wójcik. Czego ja mam tam chodzić, skoro sztukę mam dookoła siebie? I za co, w takim razie, płacą podatnicy?

Więc jak to? - zapyta czytelnik. - To już nam kultura niepotrzebna? Czyż pełny bak jest ważniejszy od duchowości? Czy niższe podatki zastąpią emocje i refleksje?

Odpowiadam więc pytaniem na pytanie: ile pieniędzy zapłaciło państwo Kaczmarskiemu za każdy z jego utworów? Ile kosztowały podatnika "Jest taki kraj" czy "Żeby Polska była Polską" Pietrzaka? Jak dużo musimy dopłacać do Muzeum Powstania Warszawskiego? Czy w końcu - ile kasy zgarnęła z budżetu Paktofonika tak hołubiona ostatnimi czasy przez lewacką "Krytykę Polityczną"? Prawdziwy talent, człowiek dotknięty palcem Bożym, zapisze się w historii, choćby dnie przyszło mu spędzać na robocie w tartaku, a na kolację jadać chleb z masłem. A jak komu nie dane, jak by chciał a nie umie - trudno, frytki w Makdonaldzie same się nie usmażą. Są oczywiście inicjatywy, na które warto łożyć pieniądze. Jeżeli pojawia się dobry pomysł, są zainteresowani, widać pierwsze efekty (przykłady: TVP Kultura albo breakdance w naszym MDK), to owszem, coś tam z budżetu rzucić należy. Ale nie na takie rzeczy, które nie obchodzą nikogo prócz samych beneficjentów.

piątek, 25 września 2009

Strzeżmy się opiekuńczych rządów

Przeglądając ostatnio czasopisma natknąłem się na informację mówiącą o niemieckim (tfu!) rządzie(tfu!), który wpadł na genialny pomysł całkowitego zakazu dystrybucji i sprzedaży brutalnych gier w celu ochrony młodych mieszkańców. W ogóle Niemcy są krajem, który ma bardzo zaostrzone przepisy dotyczące klasyfikacji gier i kilka głośnych tytułów już jest tam zakazanych. W każdym razie założenie jest genialne: całkowity zakaz pojawiania się gier DLA DOROSŁYCH w imię troski o najmłodszych.

I tu, w moim odczuciu, pojawiają się dwa problemy.

Pierwszy, węższy, dotyczy samego traktowania gier. Nie rozumiem, dlaczego do tych mądrych ludzie nie dociera fakt, że przyszła pora, aby traktować elektroniczną rozrywkę na równi z innymi mediami. Weźmy filmy. Mamy klasyfikacje wiekowe, ograniczenia w pokazywaniu niektórych scen w telewizji. Są kółeczka w rogu ekranu. Dzieci oglądają to co mogą oglądać, dorośli oglądają to co chcą. I wszystkim się podoba. Gry już dawno przestały być tylko dla dzieci i w nich też są klasyfikacje wiekowe i wyspecjalizowane organizacje, które się tym zajmują. Wystarczy zacząć to egzekwować. W sklepach i przez rodziców. I nie można zamieść problemu pod dywan, bo to strzelanie sobie w stopę. Przemysł gier już dziś przynosi więcej zysków niż filmowy.

Drugi, szerszy problem, to sama idea ograniczania ludziom dostępu do jakichkolwiek dóbr w celu ich rzekomej ochrony. Każdy taki pomysł powoduje, że burzy się we mnie krew. Bo zaraz przychodzi mi na myśl film "V jak Vendetta" i państwo, które na wzniosłych ideach demokracji zbudowało nowy totalitaryzm. Permanentna kontrola wszystkiego i wszystkich w imię dobra każdej jednostki. Ograniczenia w codziennym życiu i wszechobecne reguły. Grubo przesadzam, ale z każdym takim pomysłem będziemy się do tego zbliżać. A nawet ten jeden pomysł Niemców, choć na szczęście daleki jeszcze od realizacji, będzie ograniczał wolność.

czwartek, 24 września 2009

hall of fame

...czyli kilka osób, które wśród tandety lśnią jak diament. Kolejność przypadkowa.



#1 Rafał Aleksander Ziemkiewicz,

przez nieprzychylnych zwany Ziemniakiewiczem. Dziennikarz, publicysta, pisarz, osobowość telewizyjna, za młodu rzecznik prasowy UPR. Znany głównie jako autor głośnej "Michnikowszczyzny". Odkrywając jego blogi na Interii i Rzepie, stwierdziłem ze zdumieniem, że facet pisze dokładnie to, co ja myślę. Czytając jego nową książkę, "W skrócie", przez około 300 stron rozważań na wszelkie możliwe tematy, jedynie trzy, może cztery razy zdarzyło mi się pomyśleć "chuja tam". Minus taki, że co jakiś czas zdarza mu się pisywać o rzeczach, których nie przeczytał, a co najwyżej przejrzał. Czuje się pisarzem, publicystyką zajmuje się raczej dla pieniędzy. Klasa jaką reprezentuje w tej drugiej dziedzinie niestety kontrastuje z jego prozą - przyzwoicie napisaną, ciekawą, ale daleką od wybitności.







#2 Wojciech Daniel Cejrowski,

podróżnik, dziennikarz, osobowość telewizyjna i radiowa, autor bestselleru "Gringo wśród dzikich plemion". Członek rzeczywisty Royal Geographical Society. Twórca "WC Kwadransa", najlepszego programu w historii polskiej telewizji, a także popularnego "Po Mojemu" i wielokrotnie nagradzanego "Boso przez świat". W latach dziewięćdziesiątych miecz i tarcza polskiej prawicy, człowiek o niepodważalnych zasługach w walce z absurdalnymi ideami naszych oświeconych postępowców. Przyznać należy ze smutkiem, że pan Cejrowski niestety się starzeje. Rozdawane dziś przez niego ciosy wypadają blado w porównaniu z wirtuozerią słownej szermierki sprzed kilkunastu lat. Poglądy się radykalizują, więcej w nich bezsilnej złości niż WCkwadransowej szczerej radości z dokopywania lewakom. Skończy się jak z Dmowskim - człowiek bez cienia wątpliwości wybitny, o ogromnych zasługach dla kraju, a ludzie wiedzą o nim tyle, że nienawidził Żydów. Tak samo o Cejrowskim będą wiedzieli, że nienawidzi gejów i chodzi na bosaka. Póki co, wciąż jeszcze świeci jasno jak słoneczko na tle wszelakich Wojewódzkich, Majewskich, Sekielskich, Morozowskich, Lisów i całej reszty.






#3 Kazimierz Piotr Staszewski,

czyli Kazik, którego nikomu przedstawiać nie trzeba. Zamieszkały na Teneryfie, gdzie zdarzało mu się spotkać zarówno Adama Michnika jak i Tadeusza Rydzyka. Za panem powyżej nie przepada, czemu dał wyraz nazywając go nie prawicą, nie liberałem, nawet żadnym faszystą, a normalnym komunistą. Ciekawa ironia - będąc idolem polskich anarchistów i pancurzątek, politycznie najbliżej Kaziowi do UPRu, partii uwielbianej swego czasu przez skinheadów. Kiedy jakiś wykonawca dostaje nagrodę muzyczną jest to dla niego spory prestiż. Kiedy Kazik dostaje nagrodę, jest to prestiż dla samej statuetki. O gustach się wprawdzie nie dyskutuje, są jednak ludzie którzy, biorąc rzecz zupełnie obiektywnie, osiągnęli mistrzostwo. Kazik/Kult/KNŻ na tle polskiej muzyki, to jak FC Barcelona grająca w Ekstraklasie S.A. Amen.






#4 Marcin Marten,

abradAb. O ile WC i Kazio są o klasę wyżej niż konkurencja, powiedzenie tego o dAbie byłoby sporym nadużyciem. Polski hiphop trzyma się mocno, sporo jest dobrych raperów, pan po lewej jest po prostu jednym z nich. Trzeba jednak przyznać, że zasługi K44 dla rozwoju gatunku są niepodważalne. Od "Księgi Tajemniczej" minęło już 13 lat, a dAb cały czas reprezentuje ten sam, naprawdę wysoki poziom. W czasach fascynacji cięższymi brzmieniami "Rapowe ziarno" przekonało mnie że hiphop nie jest zły, "Rap to nie zabawa już" pokazało, jaki może być zajebisty. Wciąż niewielu jest w stanie dorównać Marcinowi Martenowi. I to prawdopodobnie długo się nie zmieni.

środa, 23 września 2009

kącik UPRowca

Bluzgi w debiucie

Na początku chciałbym podziękować za zaproszenie właścicielowi. Doceniam możliwość tworzenia na tym zacnym blogu i bez dalszej wazeliny przechodzę do tematu tego oto inauguracyjnego wpisu/notki/postu. Aha, jak zasugerował tytuł, mogę tu użyć kilku słów powszechnie uważanych za obraźliwe, co nie stanie się oczywiście regułą w moich wypocinach.

Otóż przebywając u rodziny zacząłem przeglądać tygodnik o wiele mówiącym tytule "Niedziela".
Zresztą, nieważny jest profil tego pisma, bo felieton który tam przeczytałem, równie dobrze mógłby się ukazać w każdym innym periodyku. W krótkim artykule autorka porusza "problem" przeklinania. Panią redaktor strasznie rażą słyszane praktycznie wszędzie bluzgi, na ulicy, w restauracji, w sklepie i autobusie. Nie może pogodzić się z faktem, że nawet przyszłe polskie elity, maturzyści z najlepszych warszawskich liceów, po odbytym egzaminie sypią kurwami na lewo i prawo. Uważa, że w ogromny, a przy tym obrzydliwy sposób zubaża to bogactwo polskiego języka i spłyca każdą rozmowę. A oprócz tego obraża każdego, kto słyszy podobne wyrazy.
No, to tak w skrócie.
Ja się z tym totalnie nie zgadzam. Po pierwsze totalną bzdurą jest fakt, że każdy bluzg jest obraźliwy. Wg mnie i nie tylko mnie wszystko zależy od intencji z jaką się słowo wypowiada. Czy popełniam grzech mówiąc "kurewsko dobre pączki"? Wątpię. Oczywiście co innego, jeśli powiem do bezdomnego pana "Ty jebany brudasie".

Podobnego problemu dotknął mistrz WC w swoim programie "Po mojemu". Otóż w rozmowie z Wojciechem Mannem, bez wątpienia człowiekiem obeznanym z polskim językiem, stwierdził on, że nie lubi przeklinania. Przyznał jednak, że są ludzie, którzy potrafią zrobić z tego sztukę. Do takich zaliczył pana M. Rozmówcy zgodzili się, że odpowiednio zaintonowana i użyta "kurwa" może ubarwić opowieść, dodać rozmowie smaczku, rozbawić albo nawet nadać jakiemuś zdaniu sens.
I ja jestem takiego samego zdania. Bluzgi bawią, uczą i kreują.

Oczywiście nie namawiam nikogo do bluzgania na lewo i prawo, ale nie chciałbym też, żeby tak wielce potępiać brzydkie sformułowania. No chyba, że ktoś nie potrafi powiedzieć zdania bez takiego ozdobnika, co też jest nader częste i zasługuje na dezaprobatę.

wtorek, 22 września 2009

kącik historyczny

Taka tam ciekawostka (za wikipedią).

Związek Radziecki, Węgry i Bułgaria wykorzystały klęskę Francji, do skorygowania traktatów pokoju, zmniejszając terytorium Rumunii. 28 czerwca 1940 roku, Związek Radziecki zajął i dołączył Besarabię i Bukowinę północną. Niemcy zmusiły Rumunię do oddania Siedmiogrodu Węgrom 30 sierpnia 1940 roku. Niemcy również zmusiły Rumunię do oddania Południowej Dobrudży Bułgarii 5 września 1940 roku. Aby przypodobać się Hitlerowi i uzyskać niemiecką ochronę, król Karol II Rumuński wyznaczył generała Iona Antonescu premierem 6 września 1940 roku. Dwa dni później Antonescu zmusił króla do abdykacji, osadził na tronie jego młodszego syna Michała, a siebie ogłosił Conducătorem (liderem).

Niemieckie oddziały wkroczyły do kraju w 1941 w celu uzyskania bazy wypadowej do inwazji zarówno na Jugosławię, jak i na Związek Radziecki. Rumunia była również kluczowym dostawcą zasobów, szczególnie ropy i zboża. Rumunia przyłączyła się do inwazji na Związek Radziecki 22 czerwca 1941 roku. Będąca bazą wypadową, pokryła zapotrzebowanie dla ponad 300 000 żołnierzy – więcej niż jakiekolwiek inna mniejsze państwo Osi. Niemieckie i rumuńskie oddziały szybko zajęły Mołdawię, który ponownie wcielono do Rumunii. Ponadto w czasie wojny z ZSRR rumuńska 3 i 4 armia okupowała teren Odessy. Siły te brały udział także w bitwie o Stalingrad. Gdy Sowieci zatrzymali niemiecki najazd, przeszli do kontrataku i w krótkim czasie zbliżyli się do granic Rumunii. Wraz z wkroczeniem radzieckich oddziałów na terytorium Rumunia przeszła na stronę aliantów 23 sierpnia 1944 roku.

poniedziałek, 21 września 2009

jeśli płynie w Tobie odrobina sarmackiej krwi...

...nie ubieraj się jak gej. Przed przeszło dwustu laty krzykiem mody w połowie Europy było wyglądanie jak pół dupy zza krzaka. Puder, szminka, peruki, pończoszki, trzewiczki. Ukrywając objawy wszelakich chorób wenerycznych, francuscy panowie malowali się i stroili niczym rasowe kurwiszcza. Do walki ze smrodem, miast mydła i wody, używali różnorakich perfum. Jako że jakimś cudem Paryż był wówczas stolicą świata, wszelacy postępowcy od Gibraltaru po Petersburg próbowali brać z nich wzór. Był jednak naród, który się temu oparł. Był kraj, gdzie chłopa przebranego za babę ludzie uważali nie za podążającego za trendami, a za zwykłego idiotę. Kraj naszych ojców, Najjaśniejsza Rzeczpospolita.

Tak szczerze, który z nich wygląda jak facet?






































Minęły jednak dwa wieki i historia się powtarza. Niestety, niewielu ostało się (zwłaszcza w stolicy) ludzi rozsądnych. Idąc po ulicy, co rusz spotyka się chłopców wyglądających jakby ciuchy podpieprzali swoim matkom i siostrom. Dlatego, drodzy czytelnicy, krzyczcie razem ze mną:

kobiece buty są dla kobiet!

kobiece spodnie są dla kobiet!

kobiece bluzki, bluzy, kurtki są dla kobiet!

kobiece fryzury są dla kobiet!

Może uda nam się, jeszcze raz stawić czoło tej kretyńskiej modzie. Niech Holendrzy, Szwedzi, Hiszpanie i Niemcy przekłuwają sobie uszy, tlenią włosy, golą nogi. Tu jest Polska, tu chłop wygląda jak chłop!

Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię,
Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie
Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku,
Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku.
Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem,
Zazdroszczono domowi, przed którego progiem
Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka,
Która się po francusku zwała karyjulka.
Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski,
A na kozłach niemczysko chude na kształt deski;
Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki,
W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki,
Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu.
Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu,
A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie
Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie.
Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo;
Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą,
W wielkiej peruce, którą do złotego runa
On lubił porównywać, a my do kołtuna.
Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie
Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie,
Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza
Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza!
Taka była przesądów owoczesnych władza!

piątek, 18 września 2009

o tempora, o mores!

Przyszło mi dzisiaj obejrzeć z mamunią na babskim TVN program "33 niezapomniane metamorfozy". Jak w większości programów tego typu (niezależnie od stacji), uwagę przeciętnego człowieka przykuwają osoby komentatorów. Z przykrością, acz bez zaskoczenia, stwierdzić należy, że są to często ludzie reprezentujący sobą całe nic, a z owym bogactwem ducha i umysłu zabawnie kontrastuje profesorski ton wypowiedzi. Tym zabawniej, że są to zazwyczaj rozważania w stylu "jakąż cudowną fryzurę ma Kaja Paschalska", czy "muzyka Papa Dance to była rewolucja". Oczywiście w każdym z takich - popularnych ostatnio - programów musi się znaleźć co najmniej jeden gej.

Tak więc dzisiaj, ów kwiat polskiej inteligencji zabrał się za komentowanie "niezapomnianej metamorfozy" niejakiej Dody Elektrody. Spora część doszła do wniosku, że nie było żadnej przemiany, gdyż frau Elektroda od małego dziecka była cudownym krejzolem, co udowadniają filmy dołączone do jej nowego DVD. Pan Piróg (a nie mówiłem) był, zdaje się, odmiennego zdania, wyrażając pogląd popularny wśród naszego społeczeństwa: Dorota Rabaczewska jest osobą bardzo inteligentną, posiadającą swoją specyficzną hierarchię wartości. Jest utalentowana, jednak dobrze wyczuwając rodzimy rynek muzyczny, postanowiła pójść w kicz i osiągnęła sukces. Ma pieniądze, sławę, robi to co lubi i dostaje za to kasę, w sposób oczywisty należy się jej szacunek.

Zgroza.

Osobę nazywającą papieża swoim największym autorytetem (oryginalne) i jednocześnie uważającą apostołów za ćpunów i moczymordy należy szanować, bo jest znana. Nawiasem mówiąc, fakt, że niezawisły sąd nie dopatrzył się tu podstaw do uznania wypowiedzi za obraźliwą, nie wymaga nawet komentarza. Nie szkodzi, że atakujące zewsząd piosenki owej śpiewaczki są infantylne i nijakie. Uczciwy człowiek chciałby załamać ręce nad faktem, że coś takiego jest w ogóle możliwe w cywilizowanym - zdałoby się - kraju. Że rozgłośnie to promują, a ludzie chcą słuchać. Okazuje się jednak, że frau Elektroda jest osobą godną szacunku. Jest wyrazista, sławna, wyróżnia się z tłumu, osiągnęła sukces. No to ja się pytam, której z tych cech nie posiada Adolf Hitler. Że zabijał ludzi? No, przed 1933 specjalnie nie zabijał, a dostał 43,9% głosów. Wyrazisty, bogaty, sukcesów też mu nie brakowało. A już bez skrajności, Paris Hilton. Panna świetnie wyszła na szastaniu swoją dupą na lewo i prawo, rzyganiu po kątach i ogólnym sięganiu dna. Teraz dostaje grube miliony za samo pokazanie się w jakiejś knajpie. No sukces jak się patrzy. To co, godna szacunku?

Mogłoby się wydawać, że osoba chcąca trzymać jakiś poziom nie poświęciłaby odrobiny miejsca na swojej stronie rozważaniom o Dodzie. Tu jednak nie chodzi o samą panią Elektrodę. Chodzi o to, co się dzieje z tym krajem, jak niewiele potrzeba, do zostania kimś. Włos się jeży.

poniedziałek, 14 września 2009

kącik kibica

Namnożyło się ostatnimi czasy kretynów wśród kibiców reprezentacji Polski. Chociaż właściwie, to zawsze było ich pełno. Widzi człowiek zdjęcie naszych siatkarzy i podpis "Będziemy ich uwielbiać. Oczywiście, jeśli nie przegrają w finale" albo "I nagle wszyscy są kibicami siatkówki". Albo coś takiego:



Oczywiście, jak każdy oświecony postępowiec, autor demota musi zacząć od załamania rąk nad polską mentalnością. Błyskotliwa refleksja zamieszczona pod fotką zebrała ok 3000 plusów i 30 komentarzy w stylu "święta prawda!", "smutna prawda!", "biada!".

To kto tu ważniejszy? Sportowiec jest dla narodu, czy naród dla sportowca? Od miłości bezwarunkowej człowiek ma matkę i dwie babki. Miłość tłumów ma tą właściwość, że trzeba sobie na nią zasłużyć. Nie podoba się, to zajmij się, człowieku, uczciwą pracą, idź za ladę do warzywniaka. Nieścisłością jest tu właściwie tryb dokonany. Na miłość tłumów trzeba sobie zasługiwać regularnie. Kogo obchodzą sukcesy Petaina z I wojny? Kto pamięta o roli Rydza-Śmigłego w wojnie z bolszewikami?

Kilka lat temu, oglądalnością większą niż M jak Miłość i Taniec z Gwiazdami razem wzięte cieszyły się konkursy skoków narciarskich. I teraz pytanie - kto marnował godzinę (jak nie więcej) przed telewizorem dlatego, że Adaś to sympatyczny chłopak? Kilka tysięcy ludzi skandujących jego imię, to nagroda za sukcesy, za mistrzostwo, nie za to, że sobie jest. Przestało wychodzić - trudno, pamiętamy o sukcesach, zapisałeś się człowieku w historii, ale niech nikt nie oczekuje, że zajmujący 24 miejsce Małysz będzie tak samo hołubiony jak ten sprzed pięciu lat.

Tu nie ma problemu polskiej mentalności. Tu jest spory problem mentalności współczesnej. Problem mentalności, według której każdy się rodzi doskonały (polecam Supernianię), na żadną godność nie musi zasłużyć, bo ma ją wrodzoną i co by nie zrobił, wciąż jest człowiekiem z godnością. Każdy jest sobą, wszyscy siebie nawzajem tolerują. A sportowców kocha się nie za sukcesy (sprawa drugorzędna), tylko za... no, za coś tam.

poniedziałek, 7 września 2009

takie tam, czyli refleksja luźna

Miało być o dupie Maryni, a wyszło o Polsce. To nie było zamierzone, spróbuję odbić od tej tematyki. Póki co i tak nikt tego bloga nie czyta, a jedynym celem jego istnienia jest moje zabicie nudy i popracowanie nad językiem. To o symbolach narodowych nie wynika z jakiegoś odchylenia nacjonalistycznego (chociaż na dobrą sprawę to szykuję się do skrobnięcia jakiejś "obrony nacjonalizmu", ale musi mi przyjść wena). Po prostu w szkole, w temacie flagi, godła i hymnu, opowiada się dzieciom truizmy, że czerwień to miłość, biel serce czyste, piękne są nasze barwy ojczyste. Pamiętam, że część rzeczy, o których napisałem, była dla mnie zajebistym zaskoczeniem, kiedy jakiś czas temu o nich czytałem. Na wypadek, gdyby ten blog niechcący trafił pod strzechy (co najmniej pod 20-30 strzech), pokusiłem się o rzucenie kilku ciekawostek.

niedziela, 6 września 2009

z serii symbole narodowe: część III, hymn

Czyli Poland Is Not Yet Lost albo li też Noch ist Polen nicht verloren, jako że już w XIX wieku istniało siedemnaście wersji językowych. W sposób bezpośredni lub pośredni w słowach hymnu pojawiają się: Polska, Włochy, Francja, Szwecja, Dania, Niemcy i Rosja. Jednym słowem pół kontynentu. Co ciekawe, w Mazurku maszerował nie tylko Dąbrowski. Znane są przekazy, w których przewodzić złączeniu się z narodem miał Chłopicki (powstanie listopadowe), Piłsudski (I wojna), czy Sikorski (II wojna).

Wspomnieć należy, że jest to jedna z najpopularniejszych pieśni Wiosny Ludów, rozbrzmiewająca wówczas od Paryża po Budę. Ulubiony kompozytor Hitlera, Ryszard Wagner, wykorzystał ją w utworze Polonia, który - ciekawa ironia - wykonywany był pod okupacją niemiecką wobec zakazu śpiewania samego Mazurka. Na melodię naszej pieśni ułożono też słowa Hymnu Wszechsłowiańskiego, ustanowionego później hymnem Jugosławii. Pieśń narodowa Ukrainy zaczyna się zaś od słów "Jeszcze Ukraina nie umarła", chociaż wspominają tam o chęci podpieprzenia nam ziem na wschód od Sanu (podobnie jak w "Das Lied der Deutschen" pojawia się coś tam o Niemcach od Mozy po Niemen).

Edit: Właściwie jest jeszcze jeden powód, dla którego warto docenić nasz Mazurek Dąbrowskiego. Polecam wszelkim (przyszłym) czytelnikom zapoznanie się z kilkoma innymi hymnami. Człowiek nie może wyjść ze zdumienia, jak wiele jest wśród nich nadętych, infantylnych utworów na zupełnie nijaką melodię. Zaskakująca liczba takich przypadków zdarza się wśród hymnów wybranych w sposób konkursowy. Sensowna pieśń narodowa, szeroko rozpoznawana w Europie, posiadająca własną historię, jest więc rzeczą niebywale wartościową.

z serii symbole narodowe: część II, godło

Orzeł Biały. Nie bielik. Bielika mają w godle Jankesi. A technicznie rzecz biorąc, to jest Orzeł Srebrny. I technicznie rzecz biorąc, to nie jest godło. Definicja prawna. Tak jak zdaniem Unii Europejskiej rak jest rybą (pozdrawiamy jedynego jak na razie czytelnika), tak zdaniem Polaków ich herb to godło, tak bowiem zadecydowała konstytucja. Właściwie, zrobili to komuniści w ramach walki z wszelkimi pozostałościami feudalizmu, w 1997 to sformułowanie po prostu powtórzono.

Czym się różni godło od herbu? Godło można rozumieć jako coś w rodzaju logo: irlandzka koniczyna, gwiazda Dawida, szkocki oset, Marianna, czy australijski kangur. W takim ujęciu, orła bielika można uznać za polskie godło. Może to być także symbol pełniący rolę herbu, jak godła ZSRR i jego części składowych. Symbol państwowy sporządzony zgodnie z regułami heraldyki to herb.

Tak więc mamy w herbie orła. Podobnie jak Niemcy, Rosja, Austria, Albania, Serbia, Rumunia i Mołdawia, słowem 1/3 Europy. Jedna trzecia ma lwa, a reszta albo krzyż, albo (zazwyczaj) nic konkretnego.

Żeby było zabawniej, w heraldyce zwierze ukoronowane oznacza ograniczoną suwerenność kraju. U nas, jak na ironię, musi być na odwrót. Jest to jednak usankcjonowane tradycją. Co więcej, korona otwarta jest w sztuce tworzenia herbów pomysłem dosyć nowatorskim. Podobnie gwiazdki na skrzydłach oraz srebrne szpony ze złotymi pazurami. Spotkany przeze mnie na procesji Bożego Ciała dziadek był święcie przekonany, że są to elementy żydomasońskiego spisku przeciw Polsce. Bywa. Tak czy siak, trzeba przyznać że współczesny Orzeł, mimo kontrowersji technicznych, wygląda znacznie lepiej niż ten sprzed przewrotu majowego.

z serii symbole narodowe: część I, flaga

Kształt naszej flagi ustalony został w 1831, jako kompromis między bielą (konserwatyści, nawiązanie do czasów saskich) i wersją biało-czerwono-niebieską (Towarzystwo Patriotyczne, nawiązanie do konfederacji barskiej). Czyli albo burbońska flaga Francji albo rewolucyjna flaga Francji. Chwała Niebiosom, że się posłowie opamiętali i nie jesteśmy dwudziestym którymś biało-czerwono-niebieskim krajem.

Flaga Czech wygląda identycznie. Po I wojnie światowej musieli dzielić flagę ze Słowakami, których barwy narodowe to (jakże oryginalnie) biel, czerwień i błękit. Postanowili więc dorzucić niebieski trójkąt. Czesi posługiwali się biało-czerwoną flaga także we wczesnych latach '90, pomiędzy "aksamitna rewolucją" a "aksamitnym rozwodem".

Drugiego maja mamy Dzień Flagi. Drugiego maja bowiem, w czasie walk o Berlin, polscy żołnierze zatknęli naszą flagę na Siegessaeule (coś jak Kolumna Zygmunta). Idea zapchania czymś dziury między pierwszym a trzecim jest jak najbardziej słuszna, ale święto flagi? Rozumiem, Stars and Stripes czy The Union Jack. One mają swoją nazwę, symbolikę, swoją własną historię, oznaczają coś innego niż flagi pozostałych państw. Zrozumiałbym Dannebrog, najstarszą flagę Europy, która miała rzekomo spaść z nieba Waldemarowi II po zwycięstwie nad Estami w roku 1219. Zrozumiałbym, flagę Austrii z 1230, oddającą rzekomo skrwawioną tunikę Leopolda V, na której biały pozostał jedynie kawałek materiału osłonięty pasem. Polska czerwień i biel to kolory heraldyczne, rzecz pochodząca od Orła Białego, który jest przez to symbolem właściwszym. Nie twierdzę że nasze barwy narodowe są w jakikolwiek sposób gorsze od innych. Jest jednak powód, dla którego w Polsce i w USA istnieje dzień konstytucji, a w Finlandii go nie ma.

kącik literacki


Taka oto książka wpadła mi niedawno w ręce. Feldmarszałek Helmuth Karl Bernhard von Moltke, ojciec nowoczesnej operacji wojskowej, młodym szczawiem będąc, stacjonował na Śląsku. Zainspirowany wydarzeniami dziejącymi się wówczas Królestwie Polskim (powstanie listopadowe) postanowił stworzyć krótką broszurkę traktującą o losach i aktualnej sytuacji Polaków. Historykiem nie był, co da się odczuć. Przede wszystkim, jako oficer pruski, patrzy na Rzeczpospolitą i jej pozostałości z perspektywy zaborcy. Często nie wiadomo czy opisuje wiek XIV czy XVII, dużo więcej miejsca poświęca własnym refleksjom niż źródłom historycznym. Kilka z owych refleksji, chciałbym tu przytoczyć. Pisownia oryginalna.


"Polska widziała zawsze we Francji naturalnego sojusznika i zapewne odpowiadałoby to zupełnie zdrowej polityce silnie popierać reformy jakie Czartoryscy wprowadzić zamierzali. Tylko tym sposobem mogła była Polska stać się państwem mającem siły do działania na zewnątrz, a Francja stwierdziwszy wyświadczeniem dobrodziejstwa swoją przyjaźń zyskałaby dla siebie równie potężnego jak wiernego sprzymierzeńca na wschodzie. Jakkolwiek historja mogła by nam liczne stronnictwa wymienić, które w Polsce popierały i służyły francuzkim machinacjom, jednak w stanowczych chwilach widzimy je nadaremnie we Francji szukających pomocy, tak samo jak inne partje bywały opuszczone i na łup oddane. Są to niekonsekwencje, które się tylko zmiennem panowaniem metres w gabinecie Wersalskim wytłumaczyć dają. - Francja tak w nowszych jak i w dawnych czasach często używała Polski dla swych celów, ale nigdy nic dla prawdziwego dobra tego narodu nie zrobiła. Żaden kraj nie miał tak w swem ręku losów Polski jak Francja i żaden kraj tak nie zawiódł jej nadziei."


Coś w tym jest, czyż nie? I to sto lat przed Westerplatte. Jako kontrargument możnaby tu wprawdzie przytoczyć Napoleona i Księstwo Warszawskie, jednak zdaniem feldmarszałka, ów epizod wcale nie był dla Polaków najszczęśliwszy, a Bonaparte zwyczajnie ich wykorzystał. Sprawa jest kontrowersyjna, nie można jednak stwierdzić, że brak było podstaw do takich sądów. Następnie, ciekawe porównanie narodów słowiańskich:


"Ztąd też pochodziła ta jedność i siła w działaniu tego państwa, ztąd też jego szybki rozwój, bo dla barbarzyństwa jest jedyną formą rządu despotyzm. Dla tego też jest historja Polski, historją wielkich mężów, a historja Rosji historją wielkiego państwa.
"


Powracając do wątku reform podjętych w II połowie XVIII wieku, warto przytoczyć opinię Moltkego na temat samej Familii:

"Ani nienawiść narodu, ni wstręt prawych patryjotów, ani pozory zdrady, ani nawet niebezpieczeństwo jarzma nie mogło ich wstrzymać i zachwiać w działaniu, które ten wielki cel: odrodzenie ojczyzny miało."

O JKM Stanisławie Auguście zaś pisze:

"Młode berło Polski potrzebowało teraz silnej ręki, któraby je dzierżyła, ale Stanisław August nie podołał temu zadaniu. Przestraszał się myślą prowadzenia wojny z Rosją i nie miał odwagi stawić czoła buntowi niezadowolonej szlachty. - Odwracając się od sprawy swych wujów zaniechał on ich dzieło i losy Polski, a wszystkie swe nadzieje na wspaniałomyślności Katarzyny opierając, stał się ofiarą jej polityki."