czwartek, 31 grudnia 2009

top 10 mariobrosowych artworków

Wierzyć się nie chce, jaką ludzie mają wyobraźnię...


#10

#9

#8

#7

#6

#5

#4

#3

#2

#1

(Klikamy i powiększamy)

Do tego jeszcze radosna twórczość twórców Family Guy'a. A propos wyobraźni, widziałem kiedyś stronę jakichś amerykańskich nazioli (niestety nie znalazłem jej teraz), którzy udowadniali, że nasz poczciwy Mario to nikt inny jak Józef Wissarinowicz Stalin. Obaj mają wąsy, lubią czerwień, nie lubią króli, reprezentują klasę robotniczą i wywieszają na maszt flagę z czerwoną gwiazdą. Wszyściutko się zgadza. I mały bonus na koniec:

środa, 30 grudnia 2009

polskie akcenty



Tak, to Hałsik. Zgłębiając ostatnio bezkresne przestrzenie Internetu trafiłem na FilmWebowy spis polskich akcentów w kinie. Nie nudziło mi się aż tak, żeby to wszystko czytać, rzecz jest jednak warta przejrzenia. W sieci krąży też parę ciekawych filmików związanych z tematyką. Ot, na przykład w Pogromcach Mitów dwaj panowie używają pewnego słynnego słowiańskiego wyrażenia, acz równie dobrze mogło chodzić o język rosyjski (jak wynika z komentarzy - kwestia akcentu). Z kolei w jednym z odcinków Whose Line Is It Anyway? uczestnicy programu mają udawać, że mówią po polsku. Średnio im to wychodzi.

Pozostają jeszcze kitajskie bajki, lub - jak wolą znawcy tematu - Anime. Tutaj też znajdą się pewne nawiązania do Polandii. Na przykład w jednej z owych bajek... zobaczcie sami. Gdyby ktoś był zainteresowany, miłośnicy owej twórczości zrobili również własny spis.

Edit: Jeszcze dwie ciekawostki. Koreański serial z ciekawym smaczkiem i odcinek Family Guya, w którym bohaterowie przenoszą się w czasie do Warszawy z września '39.

wtorek, 29 grudnia 2009

dwie ciekawe postacie o których milczą podręczniki do historii


Pierwszy z panów to Bronisław Piotr Piłsudski, starszy brat Marszałka, etnograf, badacz ludów Sachalinu i Hokkaido. W 1886 uzyskał bakalaureat i rozpoczął studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu w Sankt Petersburgu. Tam zaangażował się w działalność terrorystycznej organizacji Narodnaja Wola, której najgłośniejszym wyczynem był udany zamach na Aleksandra II, dokonany przez innego polskiego szlachcica, Ignacego Hryniewieckiego. 13 marca 1887 w godzinach rannych, w szóstą rocznicę owego carobójstwa, aresztowano w St. Petersburgu 6 młodych zamachowców mających przy sobie ładunki wybuchowe. Jeden z nich, Michaił Nikityczow Kanczer, zdradził spisek i wydał władzom nazwiska swoich współpracowników, w tym także Bronisława. Za próbę zamachu na cara, pięciu terrorystów zostało skazanych na śmierć, dwóch na dożywocie, ośmiu na zesłanie na katorgę. Niezależnie od wyroku sądu specjalnego, w trybie administracyjnym skazano na zsyłkę 50 innych osób – w tym młodego Józefa Piłsudskiego, zaangażowanego w sprawę w bardzo nieznacznym stopniu. Zdawałoby się, historia jakich wiele, jednak pewien smaczek czyni z niej rzecz naprawdę wyjątkową. Otóż jednym z przywódców spisku był Aleksander Ilijicz Uljanow. Wyobraźcie to sobie - starszy brat Piłsudskiego i starszy brat Lenina razem przygotowują zamach na cara. Materiał na film który z miejsca zgarnąłby wszelkie krajowe nagrody.



Ten jegomość z kolei, to Józef Hieronim Retinger, polski mason, postać znacznie bardziej barwna niż Bronisław. Urodzony 17 kwietnia 1888 roku w Krakowie, w 1906 rozpoczął studia na Sorbonie, pięć lat później wyjechał do Anglii, gdzie nawiązał bliskie kontakty z innym polskim emigrantem, Józefem Korzeniowskim, znanym szerzej jako Joseph Conrad. W tym czasie pełnił również obowiązki przedstawiciela Komitetu Narodowego Polskiego w Londynie. Po krótkim pobycie w Hiszpanii, Retinger wypłynął do Meksyku, aby zostać doradcą nijakiego Plutarco Elíasa Callesa, prezydenta Meksyku. Ów polityk zapisał sie w historii niespotykaną wrogością wobec Kościoła Katolickiego, która zaowocowała tzw. powstaniem Cristero i trzyletnią wojną domową, zakończoną arbitrażem USA. W czasie drugiej wojny światowej, Józef Hieronim doradzał innej znanej postaci, mianowicie generałowi Sikorskiemu. Po podpisanym przez generała układzie z ZSRR, Retinger został pierwszym, po wznowieniu stosunków dyplomatycznych, przedstawicielem RP w Moskwie, pełnił jednak swe obowiązki zaledwie przez kilka tygodni. Towarzyszył Sikorskiemu we wszystkich podróżach - oprócz tej jednej, słynnego lotu nad Gibraltarem. Był najstarszym spośród cichociemnych. Nieznane są szczegóły jego misji, nie jest jasne czy miała ona wyłącznie charakter szpiegowski, jak chce Davies czy również polityczny. Faktem jest natomiast, iż AK podjęła próby zamachu na jego życie [sic!]. Tydzień przed wybuchem Powstania Warszawskiego, Retinger wyleciał z innymi cichociemnymi do Włoch. Po wojnie mocno zaangażował się w ruch paneuropejski, był współzałożycielem Independent League for European Cooperation, pełnił również funkcje kierownicze w European League for Economic Cooperation, International Committee of the Movements for European Unity oraz European Movement. I teraz najciekawsze - w 1954 został założycielem i sekretarzem słynnej, złowieszczej Grupy Bilderberg. Otóż to, owo tajemnicze nieformalne stowarzyszenie najbardziej wpływowych osób globu było założone i przez 16 lat działało pod przewodnictwem Polaka - Józefa Hieronima Retingera.

niedziela, 20 grudnia 2009

obywatelski obowiązek




Przed każdymi wyborami ujrzeć możemy w telewizji spoty kampanii społecznych zachęcające do głosowania. Jak to zwykle bywa w przypadku tego typu akcji, są one głupie jak chuj: ot, przykładzik. Oczywiście najbardziej zaangażowani są ludzie młodzi - o polityce wiedzący tyle, co usłyszą czasem w Faktach, nakarmieni bzdurami w swoich szkołach, kończący już osiemnastki i dysponujący po raz pierwszy dumnym prawem głosu. Odpowiedzialność, patriotyzm, aktywność, bla, bla, bla. Urabia się tak przez jakiś czas społeczeństwo, po czym przychodzi dzień elekcji. I mamy dwie możliwości: albo się lud da namówić i - jak ostatnio - wszyscy politycy otrąbiają wielkie zwycięstwo polskiej demokracji, albo niestety, lud się namówić nie da. Wtedy, niestety, zatroskani mężowie stanu ogłaszają, że obywatelski obowiązek nie został spełniony, a media, na czele z moją ulubioną gazetą, stwierdzają, że Polacy jednak do demokracji nie dorośli.


Tak więc ja chciałbym wystosować do mas Polaków swój własny apel.


Polaku! Polko!

Nie masz ustabilizowanego światopoglądu? Nie wiesz, czym różni się Rada Europejska od Rady Europy? Nie interesujesz się polityką? A może po prostu uważasz nasze elity za bandę złodziei? Zrób coś dla kraju - nie idź na wybory.


Dlaczego tak? Już tłumaczę. Zerknijmy na obowiązującą ustawę o partiach politycznych. Art. 28 ustęp 1 stanowi, co następuje:


Partia polityczna, która:
  1. w wyborach do Sejmu samodzielnie tworząc komitet wyborczy otrzymała w skali kraju co najmniej 3% ważnie oddanych głosów na jej okręgowe listy kandydatów na posłów albo
  2. w wyborach do Sejmu weszła w skład koalicji wyborczej, której okręgowe listy kandydatów na posłów otrzymały w skali kraju co najmniej 6% ważnie oddanych głosów,

ma prawo do otrzymywania przez okres kadencji Sejmu, w trybie i na zasadach określonych w niniejszej ustawie, subwencji z budżetu państwa na działalność statutową, zwanej dalej "subwencją".


Innymi słowy, partia która przekroczy 3% głosów, dostaje kasiorę z budżetu. Ile? Ano, spójrzmy do Art. 29 ust. 1:


Wysokość rocznej subwencji, o której mowa w art. 28, dla danej partii politycznej albo koalicji wyborczej ustalana jest na zasadzie stopniowej degresji proporcjonalnie do łącznej liczby głosów ważnych oddanych na listy okręgowe kandydatów na posłów tej partii albo koalicji wyborczej, w rozbiciu na liczby głosów odpowiadające poszczególnym przedziałom określonym w procentach, według następującego wzoru:

S = W1 x M1 + W2 x M2 + W3 x M3 + W4 x M4 + W5 x M5

gdzie poszczególne symbole oznaczają:

S - kwota rocznej subwencji,

W1-5 - liczby głosów kolejno obliczane dla każdego wiersza poniższej tabeli, podane odrębnie w wyniku rozbicia łącznej liczby głosów ważnych oddanych w skali kraju łącznie na listy okręgowe kandydatów na posłów danej partii politycznej albo koalicji wyborczej, odpowiednio do wyznaczonego w procentach przedziału,

M1-5 - wysokość kwoty w złotych dla kolejnych wierszy poniższej tabeli:


Wiersz

Głosy ważne oddane w całym kraju łącznie na listy okręgowe kandydatów na posłów danej partii politycznej albo koalicji wyborczej w rozbiciu odpowiednio dla każdego przedziału Wysokość kwoty za jeden głos (M)
procent liczba głosów (W)
1 do 5%
10 złotych
2 powyżej 5% do 10%
8 złotych
3 powyżej 10% do 20%
7 złotych
4 powyżej 20% do 30%
4 złote
5 powyżej 30%
1 złoty 50 groszy


Tak, tak, proszę państwa. Jeden, jedyniuśki głos, który rzekomo i tak nic nie zmienia, kosztuje nasz budżet równiuśkie cztery dychy. Kolejne są warte odpowiednio: 32, 28, 16 i 6 złotych. To co, wiemy już, dlaczego panowie posłowie tak zacierają łapki na wieść o wysokiej frekwencji? Domyślamy się, skąd to biadolenie o obywatelskim obowiązku? Jeśli komuś naprawdę dobro tego kraju leży na sercu, to przed wrzuceniem swojej kartki do urny powinien się dwa razy zastanowić, ile to kosztuje. A na koniec zagadka - jak myślicie, skąd Skarb Państwa bierze pieniądze na tak hojne dotowanie każdego głosiku? Hm?

środa, 2 grudnia 2009

words of wisdom

cytat z "Zero zdziwień" Ziemkiewicza:

Niewiele jest na świecie rzeczy smutniejszych, niż człowiek głupi, który stara się być dowcipny. Poczucie humoru, nic się na to nie da poradzić, jest dane nielicznym; stanowi swego rodzaju szlachectwo, jest czymś, co odróżnia człowieka inteligentnego od inteligenta i co samym swym istnieniem zadaje kłam zabobonowi, jakoby ludzie byli równi. Być może właśnie dlatego każdy duchowy parweniusz tak uparcie stara się tryskać humorem. Z reguły dążność ta przejawia się w taki sposób, że delikwent, krztusząc się ze śmiechu, sypie bon-motami w rodzaju "dzień dobry wieczór" lub szampańskimi, biurowymi kawałami na tematy moczopłciowe.

poniedziałek, 30 listopada 2009

kącik szołbizu

Był już Idol, było You Can Dance, było kilka innych programów na zagranicznej licencji, które przyciągały tysiące ludzi na castingi, a miliony przed telewizory. No i przyszedł czas na polską wersję Britain's Got Talent. Blog w założeniu miał być o dupie maryni, więc pozwolę sobie skrobnąć kilka słów o owym szoł. Rzecz sama w sobie jest bardzo fajna. Co prawda, niektórym się ten program pomylił z Szansą na Sukces, niektórym zaś ze wspomnianym You Can Dance, jednak ogólnie daje radę. Daje radę, pomimo usilnych starań trzech osób stanowiących szanowne jury. Nigdy nie wiadomo, czy utalentowany młodzieniec nad którym owo grono rozpływało się w zachwytach przed miesiącem, nie okaże się nagle nudny i w ogóle jakiś taki bez polotu. W założeniu jury miało się składać z jednego cool, młodzieżowego, sarkastycznego (bardzo modne ostatnio słowo) idola nastolatków, dobrotliwej i pełnej wdzięku doktor Zosi oraz ostrej jak żyleta rockmenki. Wyszła - jak zwykle - chujnia z grzybnią.

Zacznijmy od owej rockmenki. Zdarzyło jej się przed kilkunastoma laty krzyknąć na jakiejś gali "nauczyciele fuck off". Jako że polski showbiznes w skandale nigdy nie obfitował, zrobiło się z tego wielkie halo, a dziewczyna ze zgryzem kapibary została naszą naczelną skandalistką. Twórcom programu umknął jednak pewien drobny fakt - to było dawno. Obecnie, pani Chylińska jest (jak sama zresztą przyznaje) największą pierdołą w składzie jurorskim i naprawdę niewiele trzeba, aby z zachwytu mało się nie spieprzyła ze stołka. O jej nowej płycie nie ma się co wypowiadać, bo to szkoda słów po prostu.

Kandydatka numer dwa - Małgorzata Foremniak. Zdradzę Państwu sekret - Foremniakowa ma już 42 lata. Że co? Że nic nowego? Ano, ja to wiem, Wy to wiecie, a pani Foremniak najwyraźniej nie do końca. Słuchając jej komentarzy, mam nieodparte wrażenie, że przed każdym występem gorączkowo przegląda naszą-klasę, w poszukiwaniu jakichś "wyjechanych", "młodzieżowych" tekstów, których mogłaby użyć przy ocenach. Z drugiej jednak strony, doktor Zosia lubi czasem podzielić się cząstką swojej życiowej mądrości. Wtedy słyszymy nadzwyczaj głębokie refleksje o tym co jest w życiu najważniejsze, co wspaniałego mają w sobie ludzie i jak powinni to wykorzystać, jednym słowem pierdolenie takie, że uszy więdną. Oczywiście, wypowiedziane naturalnym dla gwiazd TVNu tonem profesora belwederskiego.

I trzeci juror, mój ulubiony Kuba Wojewódzki. Generalnie jego program w Esce Rock jest wporzo, talk show w telewizji też ujdzie, jeżeli są fajni goście (i nie ma dowcipów z basha). Rubryka w Polityce, w której obrabia potem dupy swoim rozmówcom również jakiś tam poziom (jak na kącik plotkarski) trzyma. Jednak jedna cecha pana Wojewódzkiego jest wyjątkowo irytująca: czasami z naprawdę zabawnego clowna, próbuje przeistoczyć się w Stańczyka, a wtedy widzimy zwykłego pajaca. Wot, przykład. Dlatego, drogi panie Kubo, taki apel: jak chce się być sumieniem narodu, to dobre obyczaje nakazują krytykę narodu własnego, nie zaś swoich gospodarzy. Nie podoba się nad Wisłą, to trzeba wracać nad Jordan. Nie wspominając już o niezrozumiałej dla zwykłego człowieka tendencji, do uważania każdej walki z dobrymi obyczajami za coś wręcz wspaniałego. Zupełnie jakbym Wyborczą czytał.

sobota, 28 listopada 2009

panel dyskusyjny

Taka myśl mnie ostatnio naszła. Jest rok 1864. Wojna secesyjna zbliża się ku końcowi, wojska Unii zdobywają coraz większą przewagę nad Konfederatami. Armie francuskie dokonują niespodziewanej inwazji na Meksyk. Na starym kontynencie, Niemcy walczą z Duńczykami o Szlezwik i Holsztyn, w Genewie powstaje Czerwony Krzyż, a w Londynie Pierwsza Międzynarodówka. W Sztokholmie Nobel otrzymuje patent na wynalezioną przez siebie nitroglicerynę. W Warszawie, na stokach Cytadeli, zostaje powieszony Romuald Traugutt, dyktator powstania styczniowego. Wkrótce zapada decyzja o rusyfikacji szkolnictwa i likwidacji klasztorów. Właściciele ziemscy podejrzani o udział w powstaniu mają obowiązek sprzedać swoje włości Rosjanom w ciągu dwóch lat. Wielu zostaje zesłanych na Sybir.

Wyobraźmy sobie, że w umyśle cara - być może za czyimś podszeptem - pojawia się innowacyjna idea. Wobec kolejnej insurekcji i braku perspektyw na ostateczną stabilizację sytuacji w Privislinskim Kraju, należy zmienić koncepcję prowadzonej polityki. Tak więc, Aleksander II wydaje dekret o utworzeniu całkowicie niepodległego państwa Polskiego. Tyle, że na Alasce.

Car myśli tak: obszar to daleki, zimny, bogactw naturalnych właściwie tam nie ma (złoto? jakie złoto? do gorączki jeszcze ponad 30 lat). Osadników mamy tam tylko czterystu, tyle co kot napłakał. Do tego niedaleko kręcą się Brytole, których od czasu wojny krymskiej nie lubimy, a którzy nam tą ziemię mogą bez większych problemów podpieprzyć. Można by to sprzedać za jakiś psi grosz Amerykanom, ale raz że u nich wojna i mają ważniejsze sprawy, a dwa, że wcale nie wiadomo, czy zechcą kupić.

Dlatego zróbmy Polakom niespodziankę! U Jankesów służy generał Krzyżanowski, powstaniec z 1830, brat cioteczny Chopina. Gość ma jakieś tam pojęcie o Alasce, zrobimy go prezydentem albo premierem - powinien się nadać. Po ostatnich wydarzeniach, chyba już wszyscy wiedzą, że o wybiciu się na niepodległość panowie Lachy nie mają co marzyć. No to damy im alternatywę. Albo jeden z drugim pojedzie na drugi koniec świata, gdzie będzie miał niepodległą ojczyznę i spory przydział ziemi, albo będzie żył pod ruskim butem do skończenia świata. Jeśli się uda, elity których nie wytłukliśmy ani nie wysłaliśmy na Sybir, przestaną nam zawadzać, bo będą na antypodach. Chłopi raczej nie podskakują, zresztą zrobiliśmy im uwłaszczenie, więc wystarczy wieśniaków dobrze zrusyfikować i będziemy mieli czyściutką Ruś.

To co, jedziecie?

wtorek, 10 listopada 2009

Biedni, nieszczęśliwi

Nie chciałbym popadać w truizmy, ale obecnemu rządowi nic nie wychodzi lepiej niż PR. Mimo tego, że ich skuteczność pozostawia wiele do życzenia, wszystko potrafią ubrać w piękne słówka. "Biorę za to pełną odpowiedzialność" to słowa uwielbiane przez Premiera i używane chyba nawet wtedy, kiedy żona prosi go o wyrzucenie śmieci albo podtarcie tyłka wnukowi. Szczytem różnych słownych zagrywek jest stwierdzenie na którejś z konferencji prasowych, że jak się ludziom nie podoba, jak państwo buduje autostrady, to niech se sami zbudują.

Patos, granie na emocjach i przyrzeczenia to również ulubiona metoda partii rządzącej na afery. Wszyscy chyba pamiętają rozpacz i omdlenie posłanki Beaty Sawickiej, po ujawnieniu przez CBA jej kontaktów ze sławnym już dziś agentem Tomkiem. Według wielu jej zapewnienia o uczuciu do rzeczonego funkcjonariusza, naiwności i myślach samobójczych kosztowały PiS wygraną w wyborach. Taktyka obrana przez panią Sawicką okazała się wielce skuteczna.

Przeglądając Newsweeka z poprzedniego tygodnia nie mogłem przegapić wywiadu ze Zbyszkiem Chlebowskim, dotyczącym oczywiście afery hazardowej. No i szczerze mówiąc, moje pierwsze wrażenie - szkoda chłopa, taki uczciwy, łatwowierny, a go wrobili niedobrzy biznesmeni. I teraz tak mu źle. Ale czy to nie retoryka już mi dość dobrze znana? Zdania typu "W pierwszych chwilach przeżywałem takie emocje, że mogło się stać ze mną wszystko", albo "(...) czy w życiu nie prowadziliście rozmów >, wcale nie załatwiając sprawy?" czy w końcu "Przebiło się tylko to, że się spociłem" mocno mnie zastanowiły. Samobójcze myśli, zagubienie pośród złego świata i zapewnienia o uczciwości to coś, co z tak dobrym skutkiem wypróbowała Sawicka. Oczywiście, Zbyszek nie odstawiał spazmów i nie mdlał, bo to w zestawieniu z jego dotychczasowym wizerunkiem by nie zagrało. Myślę jednak, że swoje osiągnął. Jak pokazał poprzedni przykład, ludzie się na to nabierają.

W sumie cała ta historia skłania mnie do jednego, chociaż właściwie stwierdziłem to już dawno - z góry wiadomo, co od nich usłyszymy i w moim odczuciu słuchanie tego wszystkiego mija się z celem. Banał, ale cały czas trzeba mieć to w świadomości.

niedziela, 8 listopada 2009

kącik szpiega

The World Factbook - coroczna publikacja CIA zawierająca różnorakie informacje o poszczególnych państwach, terytoriach zależnych, etc. Fajna lektura na listopadowy wieczór.

sobota, 7 listopada 2009

jak zostać rasowym bucem po czterdziestce - poradnik

W życiu każdego mężczyzny nadchodzi ten moment, kiedy musi zdmuchnąć z urodzinowego tortu okrągłe czterdzieści świeczek. Może zrobić wówczas tylko dwie rzeczy: pozostać normalnym facetem lub zmienić się w typowego buraka. Dla tych z panów, którzy planują wybrać drugą ścieżkę, przygotowaliśmy krótki poradnik.


Po pierwsze: zapuść wąsy

Mój Panie, na zajazdach nie znacie się wcale;
Wąsalów - co innego, zdadzą się wąsale.
Nie we włości ich szukać, ale po zaściankach:
W Dobrzynie, w Rzezikowie, w Ciętyczach, w Rąbankach;
Szlachta odwieczna, w której krew rycerska płynie;
Wszyscy przychylni panów Horeszków rodzinie,
Wszyscy nieprzyjaciele zabici Sopliców!
Stamtąd zbiorę ze trzystu wąsatych szlachciców;

Od zarania dziejów niektórzy mężczyźni wpadają na irracjonalny pomysł wyhodowania sobie włosów między nosem a ustami. Po co? - tego prawdopodobnie nie dowiemy się nigdy. Jeśli jednak chcesz zostać rasowym, polskim czterdziestolatkiem, musisz zacząć od zapuszczenia wąsów. W swoim nowym image powinieneś także uwzględnić wielki bebzun oraz (z czasem) rozpaczliwie nieprzystrzygane resztki włosów nad uszami i karkiem.


Po drugie: zostań mistrzem kierownicy

Spokojnie, nie musisz zapisywać się na żadne kursy czy szkolenia. Skończyłeś przecież 40 lat, to naturalne, że prowadzenie samochodu masz opanowane do perfekcji. Teraz wystarczy pokazać to światu. Za każdym razem, kiedy ktoś za długo stoi na światłach, jedzie zbyt wolno, za szybko włącza boczne, słowem zrobi cokolwiek nie tak jak Ty byś tego wymagał - drzyj ryja. Owszem, nawet zwykłym kierowcom zdarza się czasem rzucić kilka bluzgów, Ty jednak stoisz poziom wyżej. Dlatego musisz pamiętać, aby swe uwagi wygłaszać możliwie najczęściej, najgłośniej i kierować je bezpośrednio do osoby która Ci przeszkodziła (a nuż usłyszy).


Po trzecie: imponuj elokwencją

Masz już cztery dychy na karku, naturalne jest więc, że wiesz o świecie naprawdę dużo. Szkoda by było zachować to wszystko dla siebie. Od czego są jednak młodzi faceci? Kolega córki, dzieciak siostry, współpasażer w PKP. Nie daj się zwieść pozorom, oni wszyscy tak naprawdę tylko czekają, abyś olśnił ich swą inteligencją i oczytaniem. Dlatego nieważne, czy dowiedziałeś się o czymś z porannego programu SuperStacji czy też wyczytałeś to w Imperium TV. Dziel się wiedzą i patrz, w jaki zachwyt wprowadzasz swych nieopierzonych słuchaczy.


Po czwarte: zostań lokalnym patriotą

Dotyczy głównie mieszkańców małych miast. Daj się zabić za to, że Twój zabity dechami kurwidołek jest znacznie lepszy niż każdy inny zabity dechami kurwidołek w tym kraju. Nie musisz mieć bladego pojęcia o historii i architekturze - Ty tu mieszkasz, więc to miejsce jest piękne, wyjątkowe, wartościowe. Amen.


Po piąte: znaj się na sporcie

Nie na jakiejś konkretnej dyscyplinie. Na każdej. Bądź święcie przekonany, że trenerzy, którzy siedzą w danym zawodzie od małego i czasem porobili już doktoraty, przy Tobie są zwykłymi patałachami. Pozory mogłyby wskazywać, że jakiś zawodnik zarabiający kilkaset tysiaków rocznie, ma pojęcie o tym, co robi. Błąd! Najlepsze pojęcie o sporcie masz Ty! Nie zapominaj o tym. Dlatego za każdym razem, kiedy oglądasz żużel, tenis ziemny, siatkówkę (o piłce nożnej to nawet nie ma co wspominać) - przejmuj dowodzenie! W lewo leć, kurwa! Podaj mu, gdzie leziesz?! No co ty robisz, kto cię uczył grać?! - te zdania powinny wejść na stałe do Twojego słownictwa. Pamiętaj także o regule z punktu drugiego: im głośniej wydzierasz mordę, tym bardziej się znasz.


Po szóste i najważniejsze: miej rację

W średniowieczu dysputy wygrywało się za pomocą argumentum ad verecundiam. Powołujący się na św. Ambrożego przegrywał z przyzywającym św. Hieronima, cytujący św. Grzegorza nie miał szans z odwołującym się do św. Augustyna. Nieistotne były racje, nie liczyło się rozumowanie - ważny był autorytet. A czy chodził po tym świecie kiedykolwiek większy autorytet niż Ty? Przeżyłeś już tyle, że znasz się na wszystkim jak mało kto. Dlatego nie pozwól sobie wmówić, że możesz nie mieć racji. Złośliwi mogą zbijać Twoje argumenty i próbować przedstawić Ci swoje. Nie daj się w to wciągnąć! Jeśli Ty coś mówisz, to musi być prawda i każdy kto zaprzecza, jest albo za młody albo zwyczajnie głupi.


Te sześć prostych kroków doprowadzi Cię prostą drogą do sukcesu. Przestrzegaj naszych porad, a już wkrótce staniesz się typowym facetem po czterdziestce - wąsatym i nieomylnym. Powodzenia!

kilka rzeczy, do słuchania których się raczej nie przekonam

1. Uliczny hip hop, zwany również Prawdziwym Hip Hopem

Owszem, teksty są często niegłupie. Owszem, zdarzają się błyskotliwe sformułowania, trafne porównania, ciekawy przekaz. Jednak słuchanie tego dłużej niż przez pół godziny powoduje u większości zwykłych ludzi chęć samookaleczenia, depresję i myśli samobójcze. Ja rozumiem, że życie na blokowisku jest doświadczeniem dosyć przygnębiającym, no ale ile można. Przy tej muzyce, twórczość Chopina emanuje radością i pozytywną energią, a "Czarna Madonna" brzmi jak gospel. Ów gatunek ma jeszcze jedną ciekawą właściwość - wszyscy jego słuchacze, bez względu na wiek, szybko osiągają przekonanie, że dobrze znają życie.


2. Rock lat osiemdziesiątych

Oczywiście, było kilka naprawdę fajnych utworów, mówię jednak o generalnym trendzie. O trendzie Eye of the Tiger. Zaczyna się od basu, potem gitarka. Wrażenie świetne, zapowiada się zajebista nuta. A potem wchodzi wokal i witki opadają. Generalnie, w utworach tamtego okresu fajny instrumental kontrastuje z okropnym śpiewem. Zero energii, zero poweru, zawodzi jeden z drugim, jakby chciał a nie mógł. Ja podziękuję.


3. Techno

"Ja nie słucham techno, wolę dance albo trance."
"To nie jest jakaś techniawa, tylko house."
"Owszem słucham techno, ale takiego czystego, prawdziwego techno, a nie jakiegoś syfu, co się teraz na dyskotekach puszcza"
"Obchody dwudziestopięciolecia Solidarności uświetni swoją obecnością Jean-Michele Jarre, wybitny twórca muzyki elektronicznej"

Panie kochany, jeden chuj! Ja rozumiem, że po paru piwach/drinach/kielonach, to może być fajne, nie ma nic złego w skakaniu do jakiejś techniawy na dyskotece. Ale słuchanie czegoś takiego w tramwaju, na trzeźwo (!) na mp3, tak głośno że rytmiczne "łup-łup-łup" słychać nawet w drugim wagonie - to już są rzeczy, o których się filozofom nie śniło. Nie wspominając już o wmawianiu ludziom, że to jest muzyka.


4. Disco Polo

Podobno wraz z prawem jazdy kategorii D, każdy zdający otrzymuje ciemne okulary i płytę z największymi przebojami disco polo. Z jakiegoś powodu jest to ukochany gatunkek kierowców autokarów, którzy przy okazji torturują swym wątpliwym gustem muzycznym conajmniej 40 pasażerów. Jak w przypadku powyższym, może się podobać, ale tylko po pijaku.


5. Viva

Nie MTV, bo oni sobie odpuścili i piosenki lecą tam tylko w nocy. Klikamy tutaj i tutaj. Co widzimy w górnym prawym rogu? Tak, tak, to nie zwidy - naprawdę, kiedyś na Vivie puszczali takie rzeczy. Najwidoczniej jednak panowie na górze doszli do wniosku że to się nie opłaca i od tej pory dzień w dzień dokonują zbiorowego gwałtu na muzyce, tłukąc ją przy tym kułakami po głowie. Sama Viva jest jednak tylko przejawem pewnego globalnego procesu ładnie opisanego przez Jona Lajoie w utworach Pop Song oraz Radio Friendly Song.


6. Dżem

Wyjaśnijmy sobie kilka rzeczy. Większość brudnych niedomytków, którzy wciąż chodzą pijani, wygląda mniej więcej tak i nie jestem pewien, czy naprawdę chcę słuchać o nich w piosenkach. Po drugie, nie wiem z jakiej racji śpiewający po polsku podmiot liryczny miałby dostać na chrzcie Billy. Wokal pana Riedla sobie odpuszczę, bo to się po prostu może podobać albo nie, a mi się nie podoba niesamowicie. Podobnie, jak niesamowicie mi się nie podoba pijacki etos, czyli dorabianie romantyzmu do a) naprucia się w gronie znajomych b) bycia menelem. Reszta piosenek Dżemu też do mnie nie przemawia.

wot, ciekawostka

W grudniu ubiegłego roku CBOS przeprowadził badanie na temat stosunku Polaków do innych narodów. Swoje uczucia wobec 35 nacji respondenci musieli wyrazić w siedmiostopniowej skali, gdzie 1 oznaczało niechęć, a 7 - sympatię. Ośrodek brał pod uwagę jedynie częstość występowania najwyższej noty. Zwyciężyli Włosi, na drugim miejscu byli Czesi, na trzecim Hiszpanie. Powyżej 50% załapali się jeszcze Anglicy i Słowacy. Listę zamykają Arabowie i Romowie z sympatią deklarowaną przez ok. 20% rodaków.

Wyniki badania przedstawione na wykresie (neewsweek.pl):

poniedziałek, 26 października 2009

11 najsroższych schwarzcharakterów w historii

Nie ma filmu, książki czy bajki bez porządnego złoczyńcy. Po długich eliminacjach z udziałem takich sław jak Elmer Fudd, Agent Smith, Baba Jaga, Fredie, Sauron, koleś z Naznaczonego, Szkieletor, Bruner oraz Kapitan Zanieczyszczenie, bezstronne jury wyłoniło jedenastkę. Jedenastkę najstraszliwszych, najokrutniejszych czarnych charakterów w dziejach. Oto i oni:

#11 Zygfryd de Löwe

Jak każdy Krzyżak, perfidny i pozbawiony wszelkiej moralności. Wyrwał Jurandowi język, obciął rękę i wypalił oko, nie wspominając już o porwaniu Danusi. Pojmany przez Maćka i Zbyszka (jakież heroiczne imiona). Po okazaniu mu łaski przez pana na Spychowie, powiesił się na suchej gałęzi. I dobrze mu tak, łobuzowi.


#10 Kupa

Nie jest do końca jasne, co to za chory pomysł z jego imieniem. Wspólną cechą Kupy i Zygfryda jest tendencja do porywania pięknych kobiet i przetrzymywania ich w zamkach. Sam Kupa składa się co prawda z kilkudziesięciu pikseli, ale jego straszliwe moce w pełni rekompensują ten szkopuł. Symbol zła, któremu każdy w życiu stawia czoło, przeskakując do dźwigni opuszczającej most.


#9 Venom

Paskudny typ. Pokoleniu przedszkolaków włączających dwójkę o 15:00 serce podchodziło do gardła na widok tego pyska. Zdecydowanie najstraszliwszy z oponentów Spidermana.


#8 Herr Otto Flick

Naziści walczyli z Indianą Jonesem, Kapitanem Ameryką i Supermanem, a Imagine Games Network przyznało im pierwsze miejsce wśród przeciwników w grach komputerowych. Jest jednak jeden nazista, przy którym wszyscy inni bledną. Cyniczny, wyrachowany geniusz zła. Oto on, oto Herr Flick.


#7 Joker

Najlepszy komiksowy arcyłotr. Lex Lutor to leszcz, Spiderman miał wrogów zbyt wielu i zazwyczaj byli zupełnie odrealnieni. Joker to już zupełnie inna historia. Idealny przeciwnik Batmana, klaun-psychopata, do tego bez kuriozalnych supermocy w stylu hydraulicznych ramion. Niedawno znów zapisał się w historii kina za sprawą Heatha Ledgera.


#6 Darth Vader
Klasyka. Jako że nie jestem fanem Gwiezdnych Wojen, pozycja dopiero szósta. Ale wiadomo, Vadera pominąć się nie da, choćby przez wzgląd na to.


#5 Tajemniczy Don Pedro z Krainy Deszczowców

Szpieg wszechczasów. James Bond, Mata Hari i Ryszard Kukliński to przy nim amatorzy. Gdyby KGB udało się go zwerbować do swych szeregów, losy zimnej wojny wyglądałyby zupełnie inaczej. Karrrramba!


#4 Eric Theodore Cartman

Zło w czystej postaci. Niepohamowany i nieprzewidywalny, nie istnieją metody, do których by się nie posunął, nie ma granicy, której by nie przekroczył. Walczy wprawdzie z hipisami, co nie może być postrzegane jako niesłuszne, ale to tylko mały wycinek jego działalności. Pełnię swoich możliwości pokazuje w czwartym odcinku piątego sezonu - majstersztyk.


#3 Buka
Na Bukę nie ma kozaka. Jeśli ktoś twierdzi, że nie srał po gaciach na jej widok - nie wierzcie mu. Nie urodził się taki.


#2 Michał Listkiewicz

Kupa jest wrogiem Mario, Joker wrogiem Batmana, Don Pedro wrogiem Smoka Wawelskiego. Michała Listkiewicza z kolei za swojego osobistego wroga uważa większość kibiców w tym kraju. Nie żebym się specjalnie znał na piłce, no ale tak to wygląda. Jaruzelski miał swoich czerwonych zwolenników, nawet Bieruta ktoś tam popierał. A jego nie lubią starzy i młodzi, mężczyźni i kobiety, nacjonaliści i komuniści, metalowcy i hiphopowcy, skini i punki. No bo znacie kogoś, kto lubi Listkiewicza?


#1 Wujek Skaza

Największy skurwysyn w historii. Jeżeli to Cię nie rusza, to znaczy że nie jesteś człowiekiem, koniec.

niedziela, 25 października 2009

hall of fame (2): przedsionek

#1 Jacek Kaczmarski,

poeta. Prawdziwy poeta, któremu pani Szymborska, pan Różewicz, pan Miłosz i reszta niegodni rozwiązać rzemyka u sandałów. Zaraz po Baczyńskim, największy polski liryk XX wieku. Człowiek, który w czasie powszechnego upadku poezji podtrzymywał ją przy życiu, wbrew panującym trendom tworząc utwory piękne, w których treść nie ustępuje formie, a forma treści. Dodając do słów muzykę, wywoływał dreszcze, o których postępowi wierszokleci mogą jedynie pomarzyć. Wierny wspaniałej, odwiecznej zasadzie, ładnie ubranej w słowa przez Franciszka Ksawerego Dmochowskiego:

Rym największa dzisiejszych wierszów jest ozdoba.
Nie wiem, czy się wiersz komu bez rymów podoba.

Niestety, wielki poeta miał podobno dosyć ciężki charakter, co wiele osób zraziło do jego twórczości.


#2 Randolph Severn „Trey” Parker III oraz Matthew Richard Stone,

twórcy Miasteczka South Park, prawdopodobnie najlepszej rzeczy w historii telewizji. Alter ego pierwszego z panów jest Stan Marsh, drugiego zaś Kyle Broflovski. South Park to klasa sama w sobie, rozpisywanie się o nim mija się z celem. 13 sezonów, 191 epizodów, wciąż zaskakują, wciąż bawią do łez.

Dlaczego zatem przedsionek? Ano, panowie lubią przeginać pałę i sobie pobluźnić. A ja tego nie lubię.

sobota, 17 października 2009

o egoizmie

Gdy ktoś sprzeciwia się dotowaniu in vitro z budżetu państwa, to znaczy, że jest egoistą. Gdy ktoś stwierdza, że nie obchodzą go warunki życia nielegalnych imigrantów, to znaczy, że myśli tylko o sobie. Gdy komuś lata koło dupy problem równouprawnienia, to dostrzega tylko czubek własnego nosa.

Za to jeśli zupełnie inna osoba stwierdzi, że razi ją upadek obyczajów i wszechobecna akceptacja homoseksualizmu, wtedy dowie się, że nie powinna się wtrącać w cudze szczęście. A gdyby na przykład ogłosiła, że jest przeciwna usuwaniu płodów, zaraz usłyszy, że cudzy brzuch to nie jej problem. I najlepiej niech się zajmie swoimi sprawami.

Z tą aborcją to w ogóle jest ciekawie. Przecież jeśli Kościół się jej sprzeciwia, może zabronić tego swoim wiernym. Jeśli zaś próbuje interweniować w prawo, to już złamanie świętej zasady rozdziału państwa i religii. To już jest teokracja. Wyobraźmy sobie z kolei, że Słowacy (mający z tematem spore problemy) zaczynają bić Cyganów. Jeśli jacyś tamtejsi katolicy mieli by obiekcje - nie muszą przecież sami ich bić. Ale niech nie próbują narzucać się ze swoim subiektywnym światopoglądem całej reszcie! Co to, to nie, paskudni fanatycy!

wtorek, 13 października 2009

kącik piłsudczykowski

Stali czytelnicy na pewno już to słyszeli, ale gdyby zabłądził tu ktoś, kto nie miał okazji zetknąć się z tematem, polecam zapoznanie się z pewnym historycznym nagraniem. Rzuca na kolana.

kącik muzyczny

Dzień dobry, panie i panowie. Niestety z powodów technicznych, moja aktywność twórcza nieco się obniżyła. Poza tym, w Auditorium Maximum nie ma już darmowej gazety, której lektura była głównym powodem założenia tego bloga. Nic to. Nazbierało się kilka tematów do omówienia, a zaczniemy od trzeciej piosenki wszech czasów wg. magazynu Rolling Stone - "Imagine" Johna Lennona.

Imagine there's no Heaven
It's easy if you try
No hell below us
Above us only sky
Imagine all the people
Living for today

Jak widzimy, podmiot liryczny już na samym początku dojebał z grubej rury. Wyobraźmy sobie, że Bóg nie istnieje, nie istnieje niebo ani piekło. Rzecz prosta, wszak całe zło tego świata bierze się z owego opium dla ludu. Gdyby Bośniacy, Serbowie, Chorwaci i Albańczycy byli ateistami, żyli by w zgodzie i pokoju trzymając się za rączki. Podobnie Armeńczycy i Azerowie, Irakijczycy i Irańczycy, Żydzi i Palestyńczycy. Nie może być przecież mowy o jakichkolwiek ukrytych interesach, celowym podniecaniu konfliktów przez obce mocarstwa, naturalnych konsekwencjach federalizacji. Zniknie religia - będzie fajnie. Brawo! Druga zwrotka jest równie błyskotliwa:

Imagine there's no countries
It isn't hard to do
Nothing to kill or die for
And no religion too
Imagine all the people
Living life in peace

Nie ma już Boga, to teraz zlikwidujmy instytucję państwa - wtedy nastanie pokój. Czy z czymś nam się to nie kojarzy? Nie brzmi aby znajomo? Hm? No to jedziemy dalej:

Imagine no possessions
I wonder if you can
No need for greed or hunger
A brotherhood of man
Imagine all the people
Sharing all the world

Zgadli państwo, bolszewizm w czystej postaci. Nie ma potrzeby niczego sobie wyobrażać, to wszystko już miało miejsce. W styczniu 1923 roku w klubie garnizonu moskiewskiego, w obecności Lwa Trockiego i Anatolija Łunaczarskiego, odbył się sąd nad Bogiem. Podsądny nie stawił się osobiście, więc został zaocznie skazany na śmierć. A tutaj mamy z kolei hiszpańską Milicję Anarchistyczną rozstrzeliwującą figurę Chrystusa. Powinszować pomysłowości. Zlikwidować granice? Ależ proszę bardzo! Wszak Związek Radziecki jest czymś więcej niż państwem, jest wspólnotą ludu pracującego miast i wsi od Pacyfiku po Bałtyk. A na koniec najfajniejszy pomysł - zlikwidujmy własność! Nie zamieszczę na blogu o takim tytule zdjęć z wielkiego głodu na Ukrainie, ale gdyby trafił tu niechcący jakiś hipis, polecam wyszukanie takowych.

Zaraz, zaraz - odezwą się niektórzy. Przecież imć Lennon nie nawołuje do przemocy! Jego jedyną intencją jest pokój i miłość, gdzież więc porównywać go z Trockim czy Dzierżyńskim? Ano, nie do końca. Wielkie idee mają to do siebie, że często są zwyczajnie głupie. Z kolei wszelkiej maści skurwysyny mają to do siebie, że potrafią perfekcyjnie wykorzystać naiwność idealistów. Dajmy na to, w ciemnej bramie spotyka się czterech panów, każdy uzbrojony w nóż. Jeden mówi: hej, wyrzućmy to żelastwo i rozejdźmy się w pokoju. I teraz możliwości są dwie: albo wyrzucają żelastwo i rozchodzą się w pokoju, albo przynajmniej jeden zatrzymuje swoją kosę i wtedy mamy krwawą rzeź. Rozumiał to Reagan i dlatego mamy wolną Europę. Nie rozumieli tego hipisi, ale oni na szczęście wyginęli, jak rycerze i dinozaury. Niestety, smutne dziedzictwo owej podkultury przetrwało. Oby nie na długo.

A wszystkim miłośnikom pana Lennona polecam zapoznanie się z określeniem Полезный идиот.

wtorek, 29 września 2009

Debiut

Powiem szczerze. Zazdroszczę kolegom umiejętności i łatwości pisania. Przede wszystkim jednemu. Dopiero ten blog naprawdę wzbudził podziw dla ich skilla. (kurwa ile to xp kosztuje taka umiejętność )

Ja również chciał bym wtrącić swoje kilka groszy i spróbować swojej siły na tym polu. Zacznę od przedstawienia pewnej postaci bo temat tej notki tyczy się tej jednej, konkretnej, znamienitej osoby: Janusza Kochanowskiego – osobiście dołączył bym tą zacną osobę do Hall of Fame. Parę dni temu 24.09.09 Profesor Kochanowski powiedział prawdę i za to został zbesztany przez media.

W programie Moniki Olejnik został zapytany przez prowadzącą : „Czy Pan nie lubi feministek? „ na to jak już zaznaczyłem szczerze odpowiedział „Nie lubię, bo one nie lubią kobiet. Bo nie są nimi kobiety spełnione w normalnych rolach". W odpowiedzi , Fakty w TVN-ie pokazały dwie zacne polskie feministki Annę Muchę (tfu) oraz Kazimierę Szczukę (tfu). Panie miały za zadanie przedstawić jak bardzo Profesor się myli. Pierwsza z feministek powiedziała: jak ona może czuć się nie spełniona przecież jest tak znamienitą aktorką, ostatnio szkoliła swój warsztat aktorski aż za oceanem, a teraz ma zamiar wystąpić w playboyu. Jak, że to normalna rola kobieca. Natomiast druga z pań powiedziała, że Ombudsman w ogóle nie lubi kobiet i jest negatywnie nastawiony do pięknej części społeczeństwa – jestem ciekaw co pozwala stwierdzić tej znamienitej polskiej intelektualistce ten fakt -. Żeby tego było mało to Lewica zorganizowała konferencje prasową potępiającą Pana Profesora.

Komentując całą te zajście, pozwolę sobie zacytować jedną również mądrą i zaszczytną osobę, Panią Profesor Radgowską „ To się w głowie nie mieście”. Niestety nie jestem w stanie pojąć o co tyle krzyku i lamentu. Czyżby sprawdzało się stare przysłowie, że prawda kole w oczy.

Zastanówmy się czy to całe równo uprawnienie jest okej i czy aby na pewno to ma sens. Po coś stworzono nas różnych, W życiu mamy pełnić inne funkcję. Czy ja też mam się czuć dyskryminowany bo nie mogę być w ciąży ?? Do mniej więcej tego typu oczekiwań sprowadza się dzisiejszy feminizm , nie jest już to ta sama idea którą prezentowały sufrażystki w dawnych czasach.

niedziela, 27 września 2009

Americano, pseudo po tacie

Swego czasu wiele mówiło się, że pod wpływem rozwoju kapitalizmu w naszym kraju, kultura polska "amerykanizuje" się. Niby to przejmowaliśmy tamtejszy styl życia, niby to zafascynowaliśmy się krajem hamburgera. Podobno Polacy wpatrzeni są w podopiecznych wujka Sama i chcą być tacy jak oni. Chcą robić to co oni, tym samym się bawić, to samo jeść.

A tu lipa.

Chcę amerykańskej kultury. A w Polsce jej w ogóle nie ma. No dobra, oprócz filmów. A co z resztą? Chcę komiksów. Chcę Spider-mana i Batmana. Nie ma. Chcę popularyzacji nowych form rozrywki. U nas moje ulubione gry dalej są postrzegane jako degenerujące mózg badziewie. Tam o elektronicznej rozrywce pisują 70 letnie babcie. Chcę wrestlingu, pysznych hamburgerów z frytkami i oponek (pączków). Chcę kawy, taniej i w dużych ilościach. I wreszcie, chcę jakości amerykańskich seriali w rodzimych produkcjach.

Nie, nie, nie marudzę na Polskę. Kocham ten kraj. Ale przecież możemy od innych brać to co dobre, bez psucia i pomijania naszej kultury. Lubię amerykańskie wymysły, a dostępu do nich nie ma praktycznie żadnego. Kilkukrotnie sytuacja na chwilę ulegała poprawie (wydawnictwa komiksowe), ale szybko wszystko wracało do przykrej dla mnie normy. No dobra, nie ma na to wszystko widocznie popytu. Szkoda.

kącik kulturalny

Krótka refleksja. Nie ukrywam, że do zabrania się za temat zmotywowała mnie ostatecznie dzisiejsza Cafe "Rz", nosiłem się jednak z tym zamiarem już od pewnego czasu.

Pieniądze na kulturę. Od pewnego czasu wszelakie media w kraju nad Wisłą nieustannie trąbią o kryzysie. Prawda to czy nie - opinie są różne, ale powszechnie znanym faktem jest, że z pieniędzmi w naszym narodowym skarbcu zawsze było cienko. I teraz wszelacy (szeroko rozumiani) twórcy na swoich zjazdach płaczą, że polska kultura w kryzysie, że rząd na kulturze oszczędza, że na kulturę pieniędzy nie ma. A pewnie, że nie ma. I nie będzie.

Przypomina się jednocześnie moja wizyta w Sochaczewskim Domu Kultury na wystawie "Malujące Ewy", ósmego marca Anno Domini bodajże bieżącego. Ów cudny wernisaż polegał na rozwieszeniu po ścianach pięciu malowideł na krzyż, które to arcydzieła wyszły spod pędzla kwiatu sochaczewskich malarek. Wydarzenie zgromadziło oczywiście lokalną śmietankę - wójta, burmistrza, ze trzech radnych, kilku dyrektorów. Pozostając w konwencji nabiału, mam wrażenie, że nie było tam człowieka który nie potrafiłby profesjonalnie wydoić krowy czy ubić beczułki masła. Tak więc do mikrofonu przystąpił pan bodajże burmistrz i podobnież, po wychwaleniu pod niebiosa talentów plastycznych swego elektoratu, zaczął biadolić o pieniądzach na kulturę. Że mało, że rząd nie daje, ale jest Unia, nadzieja w Unii, Unia uratuje sochaczewską kulturę, sochaczewska kultura niech nam żyje. Brawo, brawo, klap-klap-klap-klap, brawo, niech żyje!

Ręce opadają. Nie ujmując niczego lokalnym twórczyniom, nie wyobrażam sobie lepszej ilustracji powiedzenia "wyrzucić pieniądze w błoto" niż inwestowanie w ich talenta. Idea państwa opiekuńczego, mimo mojej (i nie tylko mojej) niechęci, ma swoje zalety. Jednak poświęcanie pieniędzy, których brakuje w służbie zdrowia, wojsku czy oświacie na kulturę - czy to lokalne rękodzielniczki, czy krakowskich konceptualistów - to już jest o krok za daleko. Korytarze wielu galerii świecą pustkami nie dlatego że nie ma pieniędzy, nie dlatego że naród chamski i nie ma za co go odchamić. Jest powód znacznie bardziej prozaiczny - nikogo nie obchodzą cuda na kiju, które tam wiszą. Ładne to to nie jest, do tego ani uczy, ani bawi, ani wzrusza. Niech się elita twórców zachwyca sobą nawzajem, proszę bardzo, niech nazywa to sztuką wysoką. Ale za swoje pieniądze.

Do tego dochodzi pani Julita Wójcik. Wpadła ona na pomysł, żeby w "Zachęcie" obierać ziemniaki. Co więcej, ówczesny kierownik galerii pomysłem był zachwycony i nie znalazł żadnych przeciwwskazań. Rzecz owszem, kontrowersyjna, a przekaz bardzo prosty. Sztuka jest wszystkim, wszystko jest sztuką. No dobrze, ja ASP nie kończyłem, jeżeli tak twierdzi elita polskich artystów, to pozostaje się zgodzić. No to czekam na honorarium, bo nie wiem w czym moje obieranie kartofli jest gorsze od tego w wykonaniu pani Wójcik. Czego ja mam tam chodzić, skoro sztukę mam dookoła siebie? I za co, w takim razie, płacą podatnicy?

Więc jak to? - zapyta czytelnik. - To już nam kultura niepotrzebna? Czyż pełny bak jest ważniejszy od duchowości? Czy niższe podatki zastąpią emocje i refleksje?

Odpowiadam więc pytaniem na pytanie: ile pieniędzy zapłaciło państwo Kaczmarskiemu za każdy z jego utworów? Ile kosztowały podatnika "Jest taki kraj" czy "Żeby Polska była Polską" Pietrzaka? Jak dużo musimy dopłacać do Muzeum Powstania Warszawskiego? Czy w końcu - ile kasy zgarnęła z budżetu Paktofonika tak hołubiona ostatnimi czasy przez lewacką "Krytykę Polityczną"? Prawdziwy talent, człowiek dotknięty palcem Bożym, zapisze się w historii, choćby dnie przyszło mu spędzać na robocie w tartaku, a na kolację jadać chleb z masłem. A jak komu nie dane, jak by chciał a nie umie - trudno, frytki w Makdonaldzie same się nie usmażą. Są oczywiście inicjatywy, na które warto łożyć pieniądze. Jeżeli pojawia się dobry pomysł, są zainteresowani, widać pierwsze efekty (przykłady: TVP Kultura albo breakdance w naszym MDK), to owszem, coś tam z budżetu rzucić należy. Ale nie na takie rzeczy, które nie obchodzą nikogo prócz samych beneficjentów.

piątek, 25 września 2009

Strzeżmy się opiekuńczych rządów

Przeglądając ostatnio czasopisma natknąłem się na informację mówiącą o niemieckim (tfu!) rządzie(tfu!), który wpadł na genialny pomysł całkowitego zakazu dystrybucji i sprzedaży brutalnych gier w celu ochrony młodych mieszkańców. W ogóle Niemcy są krajem, który ma bardzo zaostrzone przepisy dotyczące klasyfikacji gier i kilka głośnych tytułów już jest tam zakazanych. W każdym razie założenie jest genialne: całkowity zakaz pojawiania się gier DLA DOROSŁYCH w imię troski o najmłodszych.

I tu, w moim odczuciu, pojawiają się dwa problemy.

Pierwszy, węższy, dotyczy samego traktowania gier. Nie rozumiem, dlaczego do tych mądrych ludzie nie dociera fakt, że przyszła pora, aby traktować elektroniczną rozrywkę na równi z innymi mediami. Weźmy filmy. Mamy klasyfikacje wiekowe, ograniczenia w pokazywaniu niektórych scen w telewizji. Są kółeczka w rogu ekranu. Dzieci oglądają to co mogą oglądać, dorośli oglądają to co chcą. I wszystkim się podoba. Gry już dawno przestały być tylko dla dzieci i w nich też są klasyfikacje wiekowe i wyspecjalizowane organizacje, które się tym zajmują. Wystarczy zacząć to egzekwować. W sklepach i przez rodziców. I nie można zamieść problemu pod dywan, bo to strzelanie sobie w stopę. Przemysł gier już dziś przynosi więcej zysków niż filmowy.

Drugi, szerszy problem, to sama idea ograniczania ludziom dostępu do jakichkolwiek dóbr w celu ich rzekomej ochrony. Każdy taki pomysł powoduje, że burzy się we mnie krew. Bo zaraz przychodzi mi na myśl film "V jak Vendetta" i państwo, które na wzniosłych ideach demokracji zbudowało nowy totalitaryzm. Permanentna kontrola wszystkiego i wszystkich w imię dobra każdej jednostki. Ograniczenia w codziennym życiu i wszechobecne reguły. Grubo przesadzam, ale z każdym takim pomysłem będziemy się do tego zbliżać. A nawet ten jeden pomysł Niemców, choć na szczęście daleki jeszcze od realizacji, będzie ograniczał wolność.

czwartek, 24 września 2009

hall of fame

...czyli kilka osób, które wśród tandety lśnią jak diament. Kolejność przypadkowa.



#1 Rafał Aleksander Ziemkiewicz,

przez nieprzychylnych zwany Ziemniakiewiczem. Dziennikarz, publicysta, pisarz, osobowość telewizyjna, za młodu rzecznik prasowy UPR. Znany głównie jako autor głośnej "Michnikowszczyzny". Odkrywając jego blogi na Interii i Rzepie, stwierdziłem ze zdumieniem, że facet pisze dokładnie to, co ja myślę. Czytając jego nową książkę, "W skrócie", przez około 300 stron rozważań na wszelkie możliwe tematy, jedynie trzy, może cztery razy zdarzyło mi się pomyśleć "chuja tam". Minus taki, że co jakiś czas zdarza mu się pisywać o rzeczach, których nie przeczytał, a co najwyżej przejrzał. Czuje się pisarzem, publicystyką zajmuje się raczej dla pieniędzy. Klasa jaką reprezentuje w tej drugiej dziedzinie niestety kontrastuje z jego prozą - przyzwoicie napisaną, ciekawą, ale daleką od wybitności.







#2 Wojciech Daniel Cejrowski,

podróżnik, dziennikarz, osobowość telewizyjna i radiowa, autor bestselleru "Gringo wśród dzikich plemion". Członek rzeczywisty Royal Geographical Society. Twórca "WC Kwadransa", najlepszego programu w historii polskiej telewizji, a także popularnego "Po Mojemu" i wielokrotnie nagradzanego "Boso przez świat". W latach dziewięćdziesiątych miecz i tarcza polskiej prawicy, człowiek o niepodważalnych zasługach w walce z absurdalnymi ideami naszych oświeconych postępowców. Przyznać należy ze smutkiem, że pan Cejrowski niestety się starzeje. Rozdawane dziś przez niego ciosy wypadają blado w porównaniu z wirtuozerią słownej szermierki sprzed kilkunastu lat. Poglądy się radykalizują, więcej w nich bezsilnej złości niż WCkwadransowej szczerej radości z dokopywania lewakom. Skończy się jak z Dmowskim - człowiek bez cienia wątpliwości wybitny, o ogromnych zasługach dla kraju, a ludzie wiedzą o nim tyle, że nienawidził Żydów. Tak samo o Cejrowskim będą wiedzieli, że nienawidzi gejów i chodzi na bosaka. Póki co, wciąż jeszcze świeci jasno jak słoneczko na tle wszelakich Wojewódzkich, Majewskich, Sekielskich, Morozowskich, Lisów i całej reszty.






#3 Kazimierz Piotr Staszewski,

czyli Kazik, którego nikomu przedstawiać nie trzeba. Zamieszkały na Teneryfie, gdzie zdarzało mu się spotkać zarówno Adama Michnika jak i Tadeusza Rydzyka. Za panem powyżej nie przepada, czemu dał wyraz nazywając go nie prawicą, nie liberałem, nawet żadnym faszystą, a normalnym komunistą. Ciekawa ironia - będąc idolem polskich anarchistów i pancurzątek, politycznie najbliżej Kaziowi do UPRu, partii uwielbianej swego czasu przez skinheadów. Kiedy jakiś wykonawca dostaje nagrodę muzyczną jest to dla niego spory prestiż. Kiedy Kazik dostaje nagrodę, jest to prestiż dla samej statuetki. O gustach się wprawdzie nie dyskutuje, są jednak ludzie którzy, biorąc rzecz zupełnie obiektywnie, osiągnęli mistrzostwo. Kazik/Kult/KNŻ na tle polskiej muzyki, to jak FC Barcelona grająca w Ekstraklasie S.A. Amen.






#4 Marcin Marten,

abradAb. O ile WC i Kazio są o klasę wyżej niż konkurencja, powiedzenie tego o dAbie byłoby sporym nadużyciem. Polski hiphop trzyma się mocno, sporo jest dobrych raperów, pan po lewej jest po prostu jednym z nich. Trzeba jednak przyznać, że zasługi K44 dla rozwoju gatunku są niepodważalne. Od "Księgi Tajemniczej" minęło już 13 lat, a dAb cały czas reprezentuje ten sam, naprawdę wysoki poziom. W czasach fascynacji cięższymi brzmieniami "Rapowe ziarno" przekonało mnie że hiphop nie jest zły, "Rap to nie zabawa już" pokazało, jaki może być zajebisty. Wciąż niewielu jest w stanie dorównać Marcinowi Martenowi. I to prawdopodobnie długo się nie zmieni.

środa, 23 września 2009

kącik UPRowca

Bluzgi w debiucie

Na początku chciałbym podziękować za zaproszenie właścicielowi. Doceniam możliwość tworzenia na tym zacnym blogu i bez dalszej wazeliny przechodzę do tematu tego oto inauguracyjnego wpisu/notki/postu. Aha, jak zasugerował tytuł, mogę tu użyć kilku słów powszechnie uważanych za obraźliwe, co nie stanie się oczywiście regułą w moich wypocinach.

Otóż przebywając u rodziny zacząłem przeglądać tygodnik o wiele mówiącym tytule "Niedziela".
Zresztą, nieważny jest profil tego pisma, bo felieton który tam przeczytałem, równie dobrze mógłby się ukazać w każdym innym periodyku. W krótkim artykule autorka porusza "problem" przeklinania. Panią redaktor strasznie rażą słyszane praktycznie wszędzie bluzgi, na ulicy, w restauracji, w sklepie i autobusie. Nie może pogodzić się z faktem, że nawet przyszłe polskie elity, maturzyści z najlepszych warszawskich liceów, po odbytym egzaminie sypią kurwami na lewo i prawo. Uważa, że w ogromny, a przy tym obrzydliwy sposób zubaża to bogactwo polskiego języka i spłyca każdą rozmowę. A oprócz tego obraża każdego, kto słyszy podobne wyrazy.
No, to tak w skrócie.
Ja się z tym totalnie nie zgadzam. Po pierwsze totalną bzdurą jest fakt, że każdy bluzg jest obraźliwy. Wg mnie i nie tylko mnie wszystko zależy od intencji z jaką się słowo wypowiada. Czy popełniam grzech mówiąc "kurewsko dobre pączki"? Wątpię. Oczywiście co innego, jeśli powiem do bezdomnego pana "Ty jebany brudasie".

Podobnego problemu dotknął mistrz WC w swoim programie "Po mojemu". Otóż w rozmowie z Wojciechem Mannem, bez wątpienia człowiekiem obeznanym z polskim językiem, stwierdził on, że nie lubi przeklinania. Przyznał jednak, że są ludzie, którzy potrafią zrobić z tego sztukę. Do takich zaliczył pana M. Rozmówcy zgodzili się, że odpowiednio zaintonowana i użyta "kurwa" może ubarwić opowieść, dodać rozmowie smaczku, rozbawić albo nawet nadać jakiemuś zdaniu sens.
I ja jestem takiego samego zdania. Bluzgi bawią, uczą i kreują.

Oczywiście nie namawiam nikogo do bluzgania na lewo i prawo, ale nie chciałbym też, żeby tak wielce potępiać brzydkie sformułowania. No chyba, że ktoś nie potrafi powiedzieć zdania bez takiego ozdobnika, co też jest nader częste i zasługuje na dezaprobatę.

wtorek, 22 września 2009

kącik historyczny

Taka tam ciekawostka (za wikipedią).

Związek Radziecki, Węgry i Bułgaria wykorzystały klęskę Francji, do skorygowania traktatów pokoju, zmniejszając terytorium Rumunii. 28 czerwca 1940 roku, Związek Radziecki zajął i dołączył Besarabię i Bukowinę północną. Niemcy zmusiły Rumunię do oddania Siedmiogrodu Węgrom 30 sierpnia 1940 roku. Niemcy również zmusiły Rumunię do oddania Południowej Dobrudży Bułgarii 5 września 1940 roku. Aby przypodobać się Hitlerowi i uzyskać niemiecką ochronę, król Karol II Rumuński wyznaczył generała Iona Antonescu premierem 6 września 1940 roku. Dwa dni później Antonescu zmusił króla do abdykacji, osadził na tronie jego młodszego syna Michała, a siebie ogłosił Conducătorem (liderem).

Niemieckie oddziały wkroczyły do kraju w 1941 w celu uzyskania bazy wypadowej do inwazji zarówno na Jugosławię, jak i na Związek Radziecki. Rumunia była również kluczowym dostawcą zasobów, szczególnie ropy i zboża. Rumunia przyłączyła się do inwazji na Związek Radziecki 22 czerwca 1941 roku. Będąca bazą wypadową, pokryła zapotrzebowanie dla ponad 300 000 żołnierzy – więcej niż jakiekolwiek inna mniejsze państwo Osi. Niemieckie i rumuńskie oddziały szybko zajęły Mołdawię, który ponownie wcielono do Rumunii. Ponadto w czasie wojny z ZSRR rumuńska 3 i 4 armia okupowała teren Odessy. Siły te brały udział także w bitwie o Stalingrad. Gdy Sowieci zatrzymali niemiecki najazd, przeszli do kontrataku i w krótkim czasie zbliżyli się do granic Rumunii. Wraz z wkroczeniem radzieckich oddziałów na terytorium Rumunia przeszła na stronę aliantów 23 sierpnia 1944 roku.

poniedziałek, 21 września 2009

jeśli płynie w Tobie odrobina sarmackiej krwi...

...nie ubieraj się jak gej. Przed przeszło dwustu laty krzykiem mody w połowie Europy było wyglądanie jak pół dupy zza krzaka. Puder, szminka, peruki, pończoszki, trzewiczki. Ukrywając objawy wszelakich chorób wenerycznych, francuscy panowie malowali się i stroili niczym rasowe kurwiszcza. Do walki ze smrodem, miast mydła i wody, używali różnorakich perfum. Jako że jakimś cudem Paryż był wówczas stolicą świata, wszelacy postępowcy od Gibraltaru po Petersburg próbowali brać z nich wzór. Był jednak naród, który się temu oparł. Był kraj, gdzie chłopa przebranego za babę ludzie uważali nie za podążającego za trendami, a za zwykłego idiotę. Kraj naszych ojców, Najjaśniejsza Rzeczpospolita.

Tak szczerze, który z nich wygląda jak facet?






































Minęły jednak dwa wieki i historia się powtarza. Niestety, niewielu ostało się (zwłaszcza w stolicy) ludzi rozsądnych. Idąc po ulicy, co rusz spotyka się chłopców wyglądających jakby ciuchy podpieprzali swoim matkom i siostrom. Dlatego, drodzy czytelnicy, krzyczcie razem ze mną:

kobiece buty są dla kobiet!

kobiece spodnie są dla kobiet!

kobiece bluzki, bluzy, kurtki są dla kobiet!

kobiece fryzury są dla kobiet!

Może uda nam się, jeszcze raz stawić czoło tej kretyńskiej modzie. Niech Holendrzy, Szwedzi, Hiszpanie i Niemcy przekłuwają sobie uszy, tlenią włosy, golą nogi. Tu jest Polska, tu chłop wygląda jak chłop!

Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię,
Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie
Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku,
Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku.
Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem,
Zazdroszczono domowi, przed którego progiem
Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka,
Która się po francusku zwała karyjulka.
Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski,
A na kozłach niemczysko chude na kształt deski;
Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki,
W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki,
Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu.
Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu,
A chłopi żegnali się, mowiąc, że po świecie
Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie.
Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo;
Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą,
W wielkiej peruce, którą do złotego runa
On lubił porównywać, a my do kołtuna.
Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie
Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie,
Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza
Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza!
Taka była przesądów owoczesnych władza!

piątek, 18 września 2009

o tempora, o mores!

Przyszło mi dzisiaj obejrzeć z mamunią na babskim TVN program "33 niezapomniane metamorfozy". Jak w większości programów tego typu (niezależnie od stacji), uwagę przeciętnego człowieka przykuwają osoby komentatorów. Z przykrością, acz bez zaskoczenia, stwierdzić należy, że są to często ludzie reprezentujący sobą całe nic, a z owym bogactwem ducha i umysłu zabawnie kontrastuje profesorski ton wypowiedzi. Tym zabawniej, że są to zazwyczaj rozważania w stylu "jakąż cudowną fryzurę ma Kaja Paschalska", czy "muzyka Papa Dance to była rewolucja". Oczywiście w każdym z takich - popularnych ostatnio - programów musi się znaleźć co najmniej jeden gej.

Tak więc dzisiaj, ów kwiat polskiej inteligencji zabrał się za komentowanie "niezapomnianej metamorfozy" niejakiej Dody Elektrody. Spora część doszła do wniosku, że nie było żadnej przemiany, gdyż frau Elektroda od małego dziecka była cudownym krejzolem, co udowadniają filmy dołączone do jej nowego DVD. Pan Piróg (a nie mówiłem) był, zdaje się, odmiennego zdania, wyrażając pogląd popularny wśród naszego społeczeństwa: Dorota Rabaczewska jest osobą bardzo inteligentną, posiadającą swoją specyficzną hierarchię wartości. Jest utalentowana, jednak dobrze wyczuwając rodzimy rynek muzyczny, postanowiła pójść w kicz i osiągnęła sukces. Ma pieniądze, sławę, robi to co lubi i dostaje za to kasę, w sposób oczywisty należy się jej szacunek.

Zgroza.

Osobę nazywającą papieża swoim największym autorytetem (oryginalne) i jednocześnie uważającą apostołów za ćpunów i moczymordy należy szanować, bo jest znana. Nawiasem mówiąc, fakt, że niezawisły sąd nie dopatrzył się tu podstaw do uznania wypowiedzi za obraźliwą, nie wymaga nawet komentarza. Nie szkodzi, że atakujące zewsząd piosenki owej śpiewaczki są infantylne i nijakie. Uczciwy człowiek chciałby załamać ręce nad faktem, że coś takiego jest w ogóle możliwe w cywilizowanym - zdałoby się - kraju. Że rozgłośnie to promują, a ludzie chcą słuchać. Okazuje się jednak, że frau Elektroda jest osobą godną szacunku. Jest wyrazista, sławna, wyróżnia się z tłumu, osiągnęła sukces. No to ja się pytam, której z tych cech nie posiada Adolf Hitler. Że zabijał ludzi? No, przed 1933 specjalnie nie zabijał, a dostał 43,9% głosów. Wyrazisty, bogaty, sukcesów też mu nie brakowało. A już bez skrajności, Paris Hilton. Panna świetnie wyszła na szastaniu swoją dupą na lewo i prawo, rzyganiu po kątach i ogólnym sięganiu dna. Teraz dostaje grube miliony za samo pokazanie się w jakiejś knajpie. No sukces jak się patrzy. To co, godna szacunku?

Mogłoby się wydawać, że osoba chcąca trzymać jakiś poziom nie poświęciłaby odrobiny miejsca na swojej stronie rozważaniom o Dodzie. Tu jednak nie chodzi o samą panią Elektrodę. Chodzi o to, co się dzieje z tym krajem, jak niewiele potrzeba, do zostania kimś. Włos się jeży.

poniedziałek, 14 września 2009

kącik kibica

Namnożyło się ostatnimi czasy kretynów wśród kibiców reprezentacji Polski. Chociaż właściwie, to zawsze było ich pełno. Widzi człowiek zdjęcie naszych siatkarzy i podpis "Będziemy ich uwielbiać. Oczywiście, jeśli nie przegrają w finale" albo "I nagle wszyscy są kibicami siatkówki". Albo coś takiego:



Oczywiście, jak każdy oświecony postępowiec, autor demota musi zacząć od załamania rąk nad polską mentalnością. Błyskotliwa refleksja zamieszczona pod fotką zebrała ok 3000 plusów i 30 komentarzy w stylu "święta prawda!", "smutna prawda!", "biada!".

To kto tu ważniejszy? Sportowiec jest dla narodu, czy naród dla sportowca? Od miłości bezwarunkowej człowiek ma matkę i dwie babki. Miłość tłumów ma tą właściwość, że trzeba sobie na nią zasłużyć. Nie podoba się, to zajmij się, człowieku, uczciwą pracą, idź za ladę do warzywniaka. Nieścisłością jest tu właściwie tryb dokonany. Na miłość tłumów trzeba sobie zasługiwać regularnie. Kogo obchodzą sukcesy Petaina z I wojny? Kto pamięta o roli Rydza-Śmigłego w wojnie z bolszewikami?

Kilka lat temu, oglądalnością większą niż M jak Miłość i Taniec z Gwiazdami razem wzięte cieszyły się konkursy skoków narciarskich. I teraz pytanie - kto marnował godzinę (jak nie więcej) przed telewizorem dlatego, że Adaś to sympatyczny chłopak? Kilka tysięcy ludzi skandujących jego imię, to nagroda za sukcesy, za mistrzostwo, nie za to, że sobie jest. Przestało wychodzić - trudno, pamiętamy o sukcesach, zapisałeś się człowieku w historii, ale niech nikt nie oczekuje, że zajmujący 24 miejsce Małysz będzie tak samo hołubiony jak ten sprzed pięciu lat.

Tu nie ma problemu polskiej mentalności. Tu jest spory problem mentalności współczesnej. Problem mentalności, według której każdy się rodzi doskonały (polecam Supernianię), na żadną godność nie musi zasłużyć, bo ma ją wrodzoną i co by nie zrobił, wciąż jest człowiekiem z godnością. Każdy jest sobą, wszyscy siebie nawzajem tolerują. A sportowców kocha się nie za sukcesy (sprawa drugorzędna), tylko za... no, za coś tam.

poniedziałek, 7 września 2009

takie tam, czyli refleksja luźna

Miało być o dupie Maryni, a wyszło o Polsce. To nie było zamierzone, spróbuję odbić od tej tematyki. Póki co i tak nikt tego bloga nie czyta, a jedynym celem jego istnienia jest moje zabicie nudy i popracowanie nad językiem. To o symbolach narodowych nie wynika z jakiegoś odchylenia nacjonalistycznego (chociaż na dobrą sprawę to szykuję się do skrobnięcia jakiejś "obrony nacjonalizmu", ale musi mi przyjść wena). Po prostu w szkole, w temacie flagi, godła i hymnu, opowiada się dzieciom truizmy, że czerwień to miłość, biel serce czyste, piękne są nasze barwy ojczyste. Pamiętam, że część rzeczy, o których napisałem, była dla mnie zajebistym zaskoczeniem, kiedy jakiś czas temu o nich czytałem. Na wypadek, gdyby ten blog niechcący trafił pod strzechy (co najmniej pod 20-30 strzech), pokusiłem się o rzucenie kilku ciekawostek.

niedziela, 6 września 2009

z serii symbole narodowe: część III, hymn

Czyli Poland Is Not Yet Lost albo li też Noch ist Polen nicht verloren, jako że już w XIX wieku istniało siedemnaście wersji językowych. W sposób bezpośredni lub pośredni w słowach hymnu pojawiają się: Polska, Włochy, Francja, Szwecja, Dania, Niemcy i Rosja. Jednym słowem pół kontynentu. Co ciekawe, w Mazurku maszerował nie tylko Dąbrowski. Znane są przekazy, w których przewodzić złączeniu się z narodem miał Chłopicki (powstanie listopadowe), Piłsudski (I wojna), czy Sikorski (II wojna).

Wspomnieć należy, że jest to jedna z najpopularniejszych pieśni Wiosny Ludów, rozbrzmiewająca wówczas od Paryża po Budę. Ulubiony kompozytor Hitlera, Ryszard Wagner, wykorzystał ją w utworze Polonia, który - ciekawa ironia - wykonywany był pod okupacją niemiecką wobec zakazu śpiewania samego Mazurka. Na melodię naszej pieśni ułożono też słowa Hymnu Wszechsłowiańskiego, ustanowionego później hymnem Jugosławii. Pieśń narodowa Ukrainy zaczyna się zaś od słów "Jeszcze Ukraina nie umarła", chociaż wspominają tam o chęci podpieprzenia nam ziem na wschód od Sanu (podobnie jak w "Das Lied der Deutschen" pojawia się coś tam o Niemcach od Mozy po Niemen).

Edit: Właściwie jest jeszcze jeden powód, dla którego warto docenić nasz Mazurek Dąbrowskiego. Polecam wszelkim (przyszłym) czytelnikom zapoznanie się z kilkoma innymi hymnami. Człowiek nie może wyjść ze zdumienia, jak wiele jest wśród nich nadętych, infantylnych utworów na zupełnie nijaką melodię. Zaskakująca liczba takich przypadków zdarza się wśród hymnów wybranych w sposób konkursowy. Sensowna pieśń narodowa, szeroko rozpoznawana w Europie, posiadająca własną historię, jest więc rzeczą niebywale wartościową.

z serii symbole narodowe: część II, godło

Orzeł Biały. Nie bielik. Bielika mają w godle Jankesi. A technicznie rzecz biorąc, to jest Orzeł Srebrny. I technicznie rzecz biorąc, to nie jest godło. Definicja prawna. Tak jak zdaniem Unii Europejskiej rak jest rybą (pozdrawiamy jedynego jak na razie czytelnika), tak zdaniem Polaków ich herb to godło, tak bowiem zadecydowała konstytucja. Właściwie, zrobili to komuniści w ramach walki z wszelkimi pozostałościami feudalizmu, w 1997 to sformułowanie po prostu powtórzono.

Czym się różni godło od herbu? Godło można rozumieć jako coś w rodzaju logo: irlandzka koniczyna, gwiazda Dawida, szkocki oset, Marianna, czy australijski kangur. W takim ujęciu, orła bielika można uznać za polskie godło. Może to być także symbol pełniący rolę herbu, jak godła ZSRR i jego części składowych. Symbol państwowy sporządzony zgodnie z regułami heraldyki to herb.

Tak więc mamy w herbie orła. Podobnie jak Niemcy, Rosja, Austria, Albania, Serbia, Rumunia i Mołdawia, słowem 1/3 Europy. Jedna trzecia ma lwa, a reszta albo krzyż, albo (zazwyczaj) nic konkretnego.

Żeby było zabawniej, w heraldyce zwierze ukoronowane oznacza ograniczoną suwerenność kraju. U nas, jak na ironię, musi być na odwrót. Jest to jednak usankcjonowane tradycją. Co więcej, korona otwarta jest w sztuce tworzenia herbów pomysłem dosyć nowatorskim. Podobnie gwiazdki na skrzydłach oraz srebrne szpony ze złotymi pazurami. Spotkany przeze mnie na procesji Bożego Ciała dziadek był święcie przekonany, że są to elementy żydomasońskiego spisku przeciw Polsce. Bywa. Tak czy siak, trzeba przyznać że współczesny Orzeł, mimo kontrowersji technicznych, wygląda znacznie lepiej niż ten sprzed przewrotu majowego.