sobota, 11 maja 2013

butthurt podróżny

Różni starożytni mądrale mieli różne zakresy zainteresowań w kwestii właściwego podmiotu dziejów. Platon skupił sie na państwie, tworząc debilną wizję idealnego, złoto-srebrno-brązowego społeczeństwa rządzonego przez filozofów. Zenon z Chiton wznosił się ponad polityczne partykularyzmy, głosząc istnienie wspólnoty ludzkiej, kierowanej tchnieniem boskiej Pneumy. Epikur (jeden z mądrzejszych), skupił się na jednostce, jej przyjemnościach i przykrościach. Twierdził, że człowiek powinien trzymać się z kolegami (bo przyjemnie) i nie angażować się specjalnie w życie publiczne (bo przykro). Arystoteles natomiast wybrał sobie rodzinę. Stwierdził, że rodzina jest spoko i spoko jest niewolnictwo. Niewolnik bowiem zapierdala, a rodzina ma więcej czasu dla siebie.

Jakiś czas potem starożytność szlag trafił. Do Platona dokopał się święty Augustyn, namoczył go w święconej wodzie i zaczął nauczać. Kilkaset lat później, święty Tomasz dorwał się do Arystotelesa, którego potraktował analogicznie. Bizantyjsko-moskiewskie prawosławie rozmiłowało się w tym pierwszym, katolicka nauka społeczna pokochała drugiego i tomizm pod koniec XIX wieku stał się oficjalną doktryną Rzymu. Stąd, po upływie kolejnych wieków, mamy Ligę Polskich RODZIN, RODZINĘ Radia Maryja i sieć komórkową W RODZINIE, Marsz w obronie życia i RODZINY, itede, itepe.

Dlaczego o tym? Siedzę w ciapągu i tłukąc dziarsko magisterkę, zrobiłem sobie przerwę na nowy numer Polityki. Okładkowy artykuł o rozwarstwieniu społecznym skonkludowano smutno, że takowe się utrwala. Klasa wyższa to uwłaszczona nomenklatura (tak, kurwa! oni tak napisali!), która wykorzystała posiadane wpływy do budowania pozycji w Trzeciej Najjaśniejszej, a kasę zrobiła nie tyle na wolnym rynku, co w administracji. Obecnie wysyła dzieci na kursy, uczy czytania, pisania, języków, malunku, tańca, śpiewu, recytacji. W efekcie, już na etapie wspólnego oglądania Pałer Rendżersów wiadomo, kto będzie magistrem inżynierem, a kto najwyżej młodszym majstrem. A winny temu - inter alia - spierdolony system przedszkolny, w którym Skarb Państwa płaci za pięć godzin dachu nad głową, szamę i trzy pudła zabawek, a na bonusy musisz wydłubać hajs z własnej kieszeni. Kogo stać, ten ma. Kogo nie stać, ten ma mukę.

Przedszkola. Od Frondy do KryPolu, od Pani Domu po jebane Wiadomości Literackie, wszyscy w tym kraju się zgadzają, że przedszkola to powinien być priorytet. Bo dziewczyna jak ma wypchnąć z siebie potomstwo, musi wiedzieć, że ktoś się tym dzieciakiem zajmie, jak ona wróci do roboty. I że z pensji pielęgniarki, szatniarki, pomagierki weteryniarza, będzie w stanie tego dzieciaka wyżywić i wyedukować, tak żeby zostało na życie i spłatę kredytu. "Przedszkola!", wypisują sobie na sztandarach feministki i o przedszkolach pisze Fundacja Republikańska bijąc na alarm przed katastrofą demograficzną. Bo że system ubezpieczeń społecznych nie przetrwa bez przyrostu siły roboczej, wiedzą wszyscy.

I co? I chuj. Jak było, tak jest i tak bud'iet wsiegda! Chociaż wszyscy się zgadzają.

A czarne pasibrzuchy, odmieniające za Tomaszem i Arystotelesem przez wszelkie przypadki słowo 'rodzina', temat przedszkoli jakoś omijają. Owszem, jak się pedały pedalą w dupala, to jest niewypowiedziane zagrożenie dla chrześcijańskiej rodziny - fundamentu społeczeństwa i narodu. In vitro, antykoncepcja i im podobne - tragedyja, ale rodzina się nie da, rodzina przetrwa, rodzina w Kościele ma oparcie. Kraść ludziom pieniądze na Fundusz Kościelny - to spoko, to zajebiście. Podzielić się łupem, założyć to tu tam katolickie przedszkole, żeby zwolnić trochę miejsca w publicznych - nope.

Druga sprawa, fajny był wywiad ostatnio w Judische Zeitung z Sierakowskim. Morał z niego taki, że rezygnacji z socjalistycznego, opiekuńczego etatyzmu, nie towarzyszyło powstanie etyki odpowiedzialności elit. Elita ma się - za Smithem - bogacić, a jej egoizm i próżność nolens volens przyczynią się do szczęścia ogółu poprzez mechanizmy rynkowe. Dobrze - powiada Sławo - ale to nie likwiduje kategorii przyzwoitości. Korzystając z taniej siły roboczej za pół minimalnej krajowej napędzasz oczywiście wzrost PKB, a chcącemu wszak nie dzieje się krzywda. Owszem, układ jest uczciwy, ale wciąż czyni cię to, Szanowny Przedsiębiorco, skończonym chujem.

Znów pytanko - gdzie jest Kościół? Wszak - jak można sobie posłuchać na corocznych kazaniach poprocesyjnych - strzeże on nieugięcie moralności i takich tam różnych. Zgoda, jeśli moralność zdefiniować jako brak rypania sie bez ślubu. Gdyby natomiast moralność zdefiniować jako moralność, okazuje się, że Kościół nie ma w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia. Dziwnym nie jest - jak mógłby taki pasibrzuch grzmieć z ambony o odpowiedzialności społecznej biznesu i nazwać kurewstwo kurewstwem, skoro podatków prawie nie płaci, a większą część jego składek na ZUS i NFZ odprowadzają wierni pod groźbą państwowej przemocy.

Zmiana tematu, bo mię żółć zaleje. Tyle dobrego, że się ostatnio klechy zgodziły na system analogiczny do 1% na NGOsy. Inna sprawa, że na warunkach wyjątkowo dla siebie korzystnych.

Antylogocentryzm. Postmodernizm ma generalnie swoje plusy. Koncepcja metanarracji Lyotarda - chociaż oczywiście przegadana i przekombinowana - jest, mimo wszystko, jedną z fajniejszych idei w dziejach myśli. Wynika z niej wniosek, że postrzeganie siebie jako zatomizowanej jednostki, części rodziny, narodu albo innej grupy, odbywa się poprzez poznanie pewnej opowieści i uznanie jej za własną. Człowiek świadomy powinien mieć to na uwadze i zdać sobie  sprawę, że Bolesław Chobry bardziej niż ojcem narodu był samcem alfa. I że więcej miał prawdopodobnie wspólnego z Robertem Baratheonem, niż z Aragornem. Gruby brzuch na przykład.

Prowadzić musi to do refleksji o pewnej względności stanu rzeczy, uznawanego za obiektywny. Czemużby więc nie pójść dalej tą drogą i nie uznać, że względne jest absolutnie wszyściutko? Były już starożytne przygłupy głoszące niniejszą maksymę, a że nihil novi sub sole, teraz mamy także przygłupów nowożytnych. Antylogocentryzm sprowadza się do twierdzenia, jakoby fałszem było przypisanie do tekstu określonego znaczenia. Fałszem jest więc także uznanie, że jedno znaczenie jest właściwsze niż inne. A zadaniem postmoderny - ten fałsz zdemaskować.

Z istnienia powyższej doktryny zdaje sobie sprawę niewielki ułamek ludzkości, a jednak udało się jej przeniknąć do powyższej świadomości. NO BO JAK TO, MATURA PISEMNA MA BYĆ OCENIANA WOBEC KLUCZA????!!!!!!111eleven Wszak czort wie, co oni sobie w tym kluczu wymyślili! I ja mam zgadywać, o co im chodzi?! A kto powiedział, że oni wiedzą lepiej niż ja, o czym jest czytanka?! A chuj tam, ja wiem lepiej, a punktów dostałem mało, bo SYSTEM NISZCZY KREATYWNĄŚĆ!!!

Na Teutatesa, jak masz porównać obronę Częstochowy Sienkiewicza z bombardowaniem Warszawy Białoszewskiego, to jest jasne jak dupa albinosa, co się w takim wypracowanku musi zawrzeć. Że tutaj romantyczne pierdololo w pozytywistycznej formie, a tam odmitologizowany strach i śmierć. Że tu poetyckie opisy i dwie beczki patosu, a tam sucha proza. Kto i kiedy jedno i drugie napisał, w jakiej sytuacji politycznej, w jakim nurcie umysłowym, czy jest jakieś topos, kto pisał podobnie, kto podejmował ten sam temat.  Masz pokazać, że czegoś tam się jednak na tym polskim nauczyłeś i że umiesz złożyć dwadzieścia zdań w zwartą całość. Inny przykład - genialne opowiadanie Iwaszkiewicza o bitwie na równinie Sedgemoore. Kto nie skmini kontekstu geopolitycznego powstania utworu, ten trąba. Pierdolenie, że on ma prawo to rozumieć po swojemu, tylko system go niszczy, jest żenujące. Oczywiście, klucz powinien być otwarty, z możliwością zastępowania drugorzędnych informacji innymi walorami. Oczywiście, program nauczania powinien uczulać na wyłapywanie kontekstów. Ale całe to biadolenie na klucze maturalne to jednak głupota.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz